środa, 21 października 2015

Co nowego w pielęgnacji twarzy? || Szczoteczka Rival de Loop, żel do mycia twarzy i demakijażu oczu Isana

Uwielbiam nowości, szczególnie jeśli chodzi o pielęgnację całego ciała. Czasami zdarza mi się wracać do produktów, które wcześniej świetnie się u mnie sprawdziły i które szczerze polubiłam, ale zazwyczaj kończąc jeden kosmetyk sięgam po inny w celu wypróbowania czegoś nowego. Dzisiaj skupię się na nowościach w pielęgnacji twarzy, które od kilku tygodni namiętnie testuje i o których mam już wyrobione zdanie. 

Pierwszym produktem jest elektryczna szczoteczka do oczyszczania twarzy Rival de Loop zasilana dwiema bateriami, które są dołączone do opakowania. W skład zestawu wchodzą 4 wymienne głowice2 normalne szczoteczki (białe) i 2 miękkie przeznaczone dla skóry wrażliwej (jaśniejsze/transparentne). Włosie nasadek jest miękkie i bardzo przyjemne w dotyku, nawet przy białych końcówkach jest delikatne i nieszkodliwe dla skóry. Sama szczoteczka wygodnie leży w dłoni, jest praktyczna i bajecznie prosta w użyciu. Posiada tylko jeden przycisk i jest to "on" i "off", pracuje na jednym trybie prędkości, ale jest on idealnie dopasowany, ani za szybki, ani zbyt powolny. Założone głowice dobrze się trzymają, nie luzują się podczas używania i co ważne równie wygodnie i szybko można je umyć. Wystarczy odrobina żelu lub mydła i woda, a końcówki są gotowe do kolejnego użycia. Dodatkowo zajmuje mało miejsca, dzięki etui nie kurzy się i możemy ją przechowywać gdzie tylko chcemy nie ważne czy jest to szafka, szuflada, półka czy kosmetyczka, prezentuje się schludnie i elegancko.


Szczoteczkę kupimy w Rossmannie w cenie 39,99 zł, a wymienne wkłady za 9,99 zł, co moim zdaniem jest bardzo przystępna cena. Jak pewnie same dobrze wiecie obecnie sporo marek wprowadza tego typu produkty na rynek, nawet Biedronka jakiś czas temu miała w swojej ofercie podobny przyrząd. Nie wiem jak sprawdza się Biedronkowa wersja, ale ja jestem zadowolona z oferty Rossmanna i na razie nie zamierzam szukać zamiennika. Poza tym nie ma co czekać, lepiej skoczyć do Rossmanna kupić tanio dobrej jakości produkt i nie martwić się gdy będziemy potrzebować zamiennych wkładów, bo w tym przypadku będą one dla nas łatwo dostępne.


Szczoteczki zazwyczaj używam wieczorem, bo przy porannej toalecie nie mam czasu na nic i bardzo się spieszę. Wieczorem natomiast mogę sobie pozwolić, aby bardziej dopieścić swoją skórę ;) Mam cerę mieszaną w kierunku suchej i najczęściej sięgam po końcówkę przeznaczoną dla skóry wrażliwej, która jest delikatniejsza i mniej inwazyjna. Co kilka dni stawiam na białą głowicę w celu jeszcze większego i dogłębniejszego oczyszczenia skóry. Ostatnio najczęściej stosuję żel o którym opowiem Wam niżej i który świetnie współgra ze szczoteczką, ale czasami sięgam również po emulsję micelarną z Cetaphilu, oraz peeling z Ziaji z serii liście manuka i również wtedy posilam się szczoteczką.


Podczas pierwszego użycia elektrycznego przyrządu, pierwsze na co zwróciłam uwagę to to że jest bardzo miły w użyciu. Idealnie się sprawdza nie tylko w kwestii oczyszczania, ale także w masażu twarzySzczoteczka eliminuje również nadmiar sebum i pozostałości kosmetyków, pozostawia skórę elastyczną i gotową do dalszych zabiegów pielęgnacyjnych. Głowice przyjemnie masują skórę dzięki czemu żel dociera głębiej, a krem użyty po zabiegu oczyszczania szybciej się wchłania, oraz dogłębniej nawilża, co zauważyłam już po pierwszej aplikacji i co mnie bardzo ucieszyło. Skóra po elektrycznym masażu jest niesamowicie miękka i gładka w dotyku, jest również rozświetlona i pozbawiona suchych skórek, oraz jej powierzchnia dokładnie wyrównana.  


Jest to zdecydowanie produkt, który długo nam posłuży, możemy go również używać na spółkę z mamą, siostrą, współlokatorką, a nawet z chłopakiem dzięki zamiennym końcówkom ;) Pierwszy raz mam styczność z elektryczną szczoteczką, wcześniej używałam tylko takiej mechanicznej, również pochodzącej z Rossmanna, ale tamta w porównaniu z tą nie ma szans ;)


Podsumowując: jestem bardzo zadowolona, że moja pielęgnacja wkroczyła na wyższy poziom dzięki szczoteczce Rival de Loop. Nie używam jej codziennie, ale za każdym razem gdy po nią sięgam jestem zadowolona z efektów. Skóra poza tym, że jest dogłębnie oczyszczona, promienieje i czerpie znacznie więcej z właściwości kremów to jej stan trochę się poprawił, a przebarwienia delikatnie się rozjaśniły. Zgadzam się ze wszystkim o czym wspomina producent i o czym możecie poczytać na zdjęciu wyżej. Nie widzę minusów w jej stosowaniu i nie zamierzam rezygnować z jej stosowania ;)


Drugim produktem który jakiś czas temu zagościł w mojej łazience jest żel do mycia twarzy i demakijażu oczu marki Isana Young. Jest to nowa linia kosmetyków, której bazę stanowi marka Synergen. Isana Young stopniowo będzie rozszerzać swoją ofertę aż w końcu całkowicie ją zastąpi i wyprze Synergen, a kosmetyki w ramach marki będą bardziej udoskonalane. Żel znajdziemy oczywiście tylko w Rossmannie, a jego cena to 7,49 zł za 150 ml, czyli całkiem kusząca. 
Produkt znajduje się w miękkiej i wygodnej w użyciu tubce, jego konsystencja jest gęsta, żelowa i przeźroczysta. Żel pachnie przyjemnie i nie drażni mnie jego zapach. Jest to słodka, a zarazem rześka i umilająca stosowanie woń. Dla zainteresowanych: jest to produkt wegański ;) 


Żel ma za zadanie usunąć zanieczyszczenia i pozostałości po makijażu. Producent również obiecuje, że jest na tyle delikatny i dokładny, aby pozbyć się makijażu oczu nie powodując przy tym ich podrażnienia. Przeznaczony jest dla skóry mieszanej i normalnej. Jak na razie brzmi dobrze i w sumie mogę się zgodzić z zapewnieniami producenta. Często sięgam po żel gdy mam lenia i nie mam ochoty bawić się w waciki i płyn micelarny. Zmywam cały makijaż za jego pomocą i w tej kwestii sprawdza się zadowalająco. Usuwa ślady kosmetyków w takim stopniu, że po późniejszym użyciu toniku, wacik pozostaje czysty. Nie szczypie w oczy co dla mnie jest dodatkowym plusem. Dzięki temu, że ma gęstą konsystencję, jest wydajny, wystarczy na prawdę odrobina do dokładnego umycia twarzy i szyi. Warto również wspomnieć, że w kontakcie z wodą się nie pieni, ale mi w żaden sposób to nie przeszkadza, gładko i delikatnie sunie po skórze.
Niestety, żeby nie było aż tak kolorowo ma również swoje minusy...

Pewnie niejedna z Was tak jak ja przyczepiłaby się do składu żelu (niestety nie dałam rady go uchwycić na zdjęciu). Na 4 miejscu w składzie znajdziemy Alcohol Denat, który na dłuższą metę może wysuszać skórę. Tak właśnie jest w moim przypadku. Nie mogę używać żelu dwa razy dziennie ponieważ dla mojej cery jest to zdecydowanie za często. Sięgam po niego średnio co drugi dzień, chociaż niestety uczucie ściągnięcia skóry towarzyszy mi po każdym myciu. Bardzo tego nie lubię i staram się wystrzegać tego typu produktów.   

Podsumowując: jeśli chodzi o działanie żelu w kwestii oczyszczania i demakijażu twarzy to nie mogę mu nic zarzucić. Natomiast jeśli chodzi o wpływ produktu na skórę niestety jest trochę gorzej. Dla bardzo wrażliwej i delikatnej cery może okazać się za bardzo inwazyjny i zbyt mocny w działaniu. 


Ostatecznie podsumowując oba produkty bardziej zadowolona jestem z działania elektrycznej szczoteczki, nie umniejszając przy tym zalet żelu Isana Young, który w działaniu sprawdza się dobrze, ale nie nadaje się dla mnie do codziennego stosowania.  

Mam nadzieję, że dostatecznie wyczerpałam temat i że odpowiedziałam na wszystkie nurtujące Was pytania. Jeśli o czymś zapomniałam to piszcie w komentarzach i koniecznie podzielcie się ze mną swoją opinią ;) 

piątek, 16 października 2015

Nowy podkład Astor Skin Match i konkurencja dla Tangle Teezer | Program Nowości.

Dzisiaj skończyłam pisać i dodawać swoje opinie z Programu Nowości na stronie Rossmanna, więc najwyższa pora podzielić się nimi z Wami, oraz zawartością wrześniowego pudełka. Tym razem wybrałam zestaw uniwersalny, który składał się tylko z 5 produktów, ale są za to konkretne i zdecydowanie warte uwagi. Jestem bardzo zadowolona z tego wyboru i chyba częściej powinnam iść na jakość, a nie na ilość ;)


Zdecydowanie najciekawszym elementem paczki jest nowa szczotka do włosów marki Ikoo wzorowana jak każda z Was już widzi na kultowych szczotkach Tangle Teezer. Z pozoru są bardzo podobne, ale na pewno nie identyczne. Jeśli chodzi o sprawy techniczne to Ikoo Home jest bardziej podłużna i ma kształt przypominający myszkę do komputera. Wyróżnia się piękną metalową górą, która może nam służyć również jako lusterko ;)  


Mój model jest w kolorze "pacific" i jest to głęboki turkus/kolor morski, który prezentuje się elegancko i zwraca na siebie uwagę. Jak widzicie niżej Ikoo dysponuje 5 kolorami szczotek z możliwością wyboru czarnego lub białego spodu. Oprócz wersji Home dostępne będą również wersje Pocket czyli podobnie jak w przypadku TT i ich wersji Compact. Mniejsze szczotki ze specjalną nakładką, idealne do torebki lub kosmetyczki. 


Jeśli chodzi o igiełki to są one trochę twardsze niż w wersji TT, którą posiadam czyli The Original. Jednym będzie to przeszkadzać, a innym wręcz przeciwnie. Swój Tangle Teezer posiadam od kilku miesięcy i szczerze mówiąc używałam go przez około 2-3 tygodnie po czym wylądował ponownie w pudełku. Myślałam, że przez niego zaczęło się moje wypadanie włosów, ale obecnie gdy myślę, że powód był jednak inny wróciłam do iglanych szczotek.  
Warto również zwrócić uwagę na opakowanie. Nasz produkt jest zamknięty w metalowym zamykanym pudełku, w środku którego znajdziemy właśnie wyżej pokazaną ulotkę od producenta.


Szczotka składa się z mniejszych i większych igiełek. Dobrze leży w dłoni i jest na prawdę starannie wykonana. Nie jest to kolejna podróbka TT tylko godna uwagi konkurencja. Na razie nie znam dokładnej ceny gadżetu Ikoo, ale prawdopodobnie będzie to około 55 zł za wersję Home


Podkład Astor Skin Match Protect o ile się nie mylę już znajdziecie na półkach w Rossmannie i kosztuje 44,99 zł. Trafił mi się odcień 200 nude, który okazał się być trochę za ciemny, więc jestem zmuszona mieszać go z jaśniejszym podkładem w tym przypadku z Bourjois Flower Perfection. Mimo, że kolor nie jest idealnie do mnie dopasowany to sam podkład oceniam na prawdę dobrze. Jest lekki, łatwo się rozprowadza, nie tworzy efektu maski, nie ściera się, ani nie ciemnieje w ciągu dnia. Jeśli chodzi o krycie to jest w porządku, ładnie wyrównuje koloryt skóry i jej nie zapycha, a w przypadku większych przebarwień i wyprysków wspomagam się korektorem. Poza tym przyjemnie nawilża skórę, wygląda naturalnie i jest prawie niewyczuwalny na twarzy. Moim zdaniem godny polecenia produkt i po opiniach na stronie Rossmanna widzę, że w sumie każdemu przypadł do gustu ;)



Wibo cały czas zaskakuje i wprowadza na rynek coraz to ciekawsze nowinki z dziedziny kolorówki. Tym razem ma dla nas kredki do ust. Mi się trafiła kredka w kolorze numer 2 i gdy zobaczyłam kolor na żywo nie przypadła mi do gustu. W moim odczuciu za bardzo wpadała w brąz i byłam pewna, że to nie jest kolor dla mnie i na pewno nie będzie mi pasował. Usta maluje dosłownie raz na ruski rok bo źle się czuje w nasyconych i rzucających w oczy kolorach.
Gdy wypróbowałam kredkę na ustach zmieniłam zdanie i się zakochałam! Kolor jest piękny i bardzo mi się podoba, mimo że jest odważny i wyglądam w nim jak nie ja ;D Jakość kredki również uważam za całkiem dobrą, utrzymuje się około 2-3 godzin, nie ściera się i nie zjada, a z ust schodzi równomiernie. Cena jest mi jeszcze nieznana, ale przypuszczam, że będzie kosztowała w okolicach 10 zł



Iście Świąteczna świeczka Ambi Pur o zapachu Frosted Pine, którego szczerze mówiąc się obawiałam. Bałam się że będzie pachniała jak typowy odświeżacz do toalet, ale zapach mile mnie zaskoczył ;) Świeczka pachnie lasem, chłodem i świeżością. Sam wygląd świeczki również przyciąga uwagę. Kolor wosku jest mocno zielony, a naklejka ozdobiona jest szyszkami, gałązkami i śniegiem. Patrząc na nią czuję, że już niedługo Święta co wprawia mnie w przyjemny nastrój ;) Koszt zapachowej nowości to 13,99 zł



Ostatnim produktem i jednocześnie smakołykiem był baton o smaku sernika cytrynowego w białej czekoladzie Smart Food. Dla jednych brzmi kusząco, dla innych odpychająco, ale co kto lubi :) Ja osobiście lubię i sernik i białą czekoladę, ale tylko czekolada w batoniku smakowała tak jak należy. Wnętrze było zbite i treściwe, ale nie do końca przypominało w smaku cytrynowy sernik, choć nie twierdzę, że był niedobry i że nie dało się go zjeść. Dla mnie to była słodka i sycąca przekąska, która jest jedną z tych zdrowszych i bardziej wartościowych w skład dostępnych na rynku. Cena batona to 3,99 zł




To tyle jeśli chodzi o nowości, zaciekawiło Was coś i zachęciło do zakupu? ;)


środa, 14 października 2015

Wizyta u fryzjera i ciąg dalszy walki z nadmiernym wypadaniem włosów.

Wizytę u fryzjera odkładałam od kilku tygodni jak nie miesięcy, dlatego że moje włosy nigdy nie rosły w zadowalającym mnie tempie i szkoda mi było każdego centymetra. Jednak dłużej już nie mogłam zwlekać i w ubiegłym tygodniu pozbyłam się kilku centymetrów.


Ubyło mi około 7 cm, z czego przy twarzy trochę więcej. Włosy nabrały innego kształtu, są ścięte na półokrągło i nie są już postrzępione na końcach. Miesiąc temu również kolor uległ małej zmianie o czym pisałam Wam TUTAJ. Obecnie już trochę się wypłukał, ale i tak jest lepiej niż było. 


Ostatnie zdjęcie jakie posiadam przed ścięciem włosów pochodzi z lipca. Od zrobienia zdjęcia do ich ścięcia włosy urosły jeszcze kilka centymetrów, ale również jeszcze bardziej się przerzedziły co szczególnie było widać na końcach. Końcówki były trochę przesuszone, ale nie rozdwajały się ani nie kruszyły. Bliski kontakt z nożyczkami sprawił, że są grube i zdrowe dzięki czemu cała fryzura nabrała lepszego kształtu i lepiej się układa.


Niestety (jak już wiecie) kilka miesięcy temu pojawił się u mnie problem z wypadaniem nasilony do tego stopnia, że straciłam połowę swoich włosów (wcale nie przesadzam). Na zdjęciach może nie wyglądają jakby ich było mało, ale gdy zbiorę je w kitkę jest ona cienka jak nigdy wcześniej. Dodatkowo przyglądając się włosom nad czołem widzę prześwitującą skórę głowy, co sprawia, że mam łzy w oczach. Od dziecka miałam gęste i dość grube włosy i jeszcze nigdy nie było ich tak mało. Jestem coraz bardziej przerażona i załamana, że moja walka o lepszą kondycję włosów skończy się na tym, że będę łysa. 

Jestem już umówiona na wizytę u dermatologa i ginekologa, bo obawiam się że nadmierne wypadanie jest następstwem odstawienia tabletek hormonalnych, tak jak i zresztą mój dziwny trądzik, który pojawia się cały czas tylko na szyi i żuchwie. Muszę wykonać wszystkie badania i w końcu pozbyć się problemu z cerą i z włosami, bo powoli brakuje mi już sił do walki. Mam dość zapchanego odpływu podczas mycia i znajdywania włosów w każdym możliwym miejscu w domu. 


Żeby nie było, że tylko narzekam i nic z tym nie robię to odkąd zauważyłam, że coś jest nie tak postanowiłam z tym walczyć na własną rękę. Skupiając się na włosach wypróbowałam już drożdże w tabletkach, tabletki polecone przez Panią w aptece Biotebal, kilka opakowań Calcium Pantothenicum, olejek łopianowy z czerwoną papryką z Green Pharmacy i balsam do włosów aktywator wzrostu z Banii Agafii. Nie zmniejszyło to wypadania na tyle, abym mogła być już spokojna, ale przynajmniej pojawił się wysyp baby hair co daje mi nadzieję, że moje włosy odzyskają kiedyś utraconą gęstość i objętość. 


Zdaję sobie sprawę, że oglądając zdjęcia pomyślicie, że zgłupiałam i że przesadzam, ale każda z nas lubi na zdjęciach pokazywać tą lepszą niż gorszą stronę rzeczywistości. Musicie mi wybaczyć i uwierzyć na słowo. 

Jeśli i Was kiedyś dotknął problem z wypadaniem włosów dajcie mi znać jak się ratowałyście i czym powstrzymałyście ten okropny proces. Będę wdzięczna za wszystkie komentarze! 

piątek, 9 października 2015

Zakupy kosmetyczne ostatnich tygodni - kolorówka i pielęgnacja

Od dwóch miesięcy nie pokazywałam Wam żadnych moich zakupów. Czas nadrobić zaległości i podsumować ostatnie tygodnie. O dziwo oprócz pielęgnacji (jak to bywa zazwyczaj) pojawi się też trochę kolorówki. 
Będzie kolorowo i pachnąco, zapraszam! ;)


Ostatnio w Biedronce skusiłam się ogromny żel pod prysznic Dove o zapachu mleczka kokosowego i płatków jaśminu, głównie ze względu na atrakcyjną cenę, zapach, oraz to że żele Dove są na prawdę godne uwagi. Pozostając w temacie kąpieli, zdecydowałam się na kolejny płyn do kąpieli z Luksji o zapachu bezowych ciasteczek makaroników, zapach trafia w moje gusta i coraz bardziej uwielbiam te płyny! Do dłoni wybrałam limitowane mydło w płynie Isana z ekstraktem z plumerii. Zapach jest ciekawy i mi osobiście bardzo się podoba, niestety mydło okropnie wysusza dłonie i pozostawia nieprzyjemną ściągniętą skórę, więc mimo zapachu jednak nie mogę go Wam polecić... 



Będąc ostatnio w Tesco w końcu trafiłam na ziołową odżywkę do włosów o zapachu malinowym z ekstraktem z jałowca i rumianku Alberto Balsam na którą czaiłam się już od dawna. Jeszcze jej nie używałam i na razie poleży sobie w zapasach, ale cieszę się że w końcu ją mam i muszę Wam powiedzieć, że pachnie genialnie! :) W ostatniej aktualizacji pielęgnacji włosów pokazywałam Wam balsam do włosów aktywator wzrostu Bani Agafii, który na moich włosach sprawdza się całkiem dobrze i na razie jestem zadowolona. Oprócz tego kupiłam po raz kolejny moje dwie ulubione odżywki Garniera - Goodbye Damage i Oil Repair 3, świetnie się u mnie sprawdzają i lubię do nich wracać. 



Już jakiś czas temu na Instagramie pokazywałam Wam moje zamówienie ze strony ezebra.pl, ale na blogu wcześniej o tym nie wspominałam, ani nie pokazywałam zawartości paczki. Postanowiłam trochę uzupełnić swoje szufladki z kolorówką i zamówiłam: bazę pod podkład Rimmel Lasting Finish Primer, podkład Bourjois Flower Perfection w najjaśniejszym odcieniu 51 light vanilla, mascarę L'Oreal Volume Million Lashes So Couture, korektor Maybelline Affinitone również w najjaśniejszym odcieniu i cień Maybelline Color Tattoo w odcieniu 40 Permanent Taupe, którego używam do podkreślania brwi. Dzisiaj nie będę się rozpisywać na temat powyższych produktów, ponieważ niedługo zamierzam przygotować post o moim makijażu i wtedy rozwinę ich temat :)



Jeszcze na wakacjach wygrałam rozdanie u Kochanej Agi i w końcu miałam możliwość przetestowania gąbeczki do makijażu Real Techniques, bardzo podoba mi się efekt końcowy jaki daje na twarzy, jest on zdecydowanie delikatniejszy i bardziej naturalny, niż podkład nałożony pędzlem, lub samymi palcami. Oprócz gąbeczki dostałam również gratisy: truskawkową maseczkę głęboko nawilżającą i odblokowującą pory, kilka ozdób do paznokci, oraz przemiły liścik. Takie przesyłki cieszą zdecydowanie najbardziej :) 


Wróciłam do mojego ulubionego zapachu sprzed kilku lat czyli do wody toaletowej Zara Rose. Kiedyś opakowanie było inne (poprzedni flakonik bardziej mi się podobał), ale zapach został ten sam, co mnie bardzo cieszy! Mam ogromny sentyment do tych perfum i czuję, że ten zapach zostanie ze mną na zawsze ;) Pozostając przy różowym kolorze to skusiłam się na matowy błyszczyk do ust Lovely w odcieniu nr 1 do duetu z kredką tej samej marki w bardzo zbliżonym odcieniu. 



Po raz drugi zaopatrzyłam się w łagodny żel do mycia twarzy i oczu z Tołpy, ponieważ bardzo go lubię i uważam, że jest godny polecenia. Pojawił się kiedyś w ulubieńcach. Pozostając przy twarzy kupiłam jeszcze tonizującą maseczkę z Bani Agafii i dwie oliwkowe maski kaolinowe z cynkiem oczyszczająco-ściągające z Ziaji, które są świetne.  




Aby trochę zadbać o dłonie i paznokcie kupiłam kolejny produkt Wellness&Beauty, a mianowicie lotion z mleczkiem migdałowym i ekstraktem z bambusu w bardzo wygodnym opakowaniu z pompką. Krem pięknie pachnie i ma dość lekką formułę, sprawdza się idealnie w ciągu dnia gdy potrzebuję delikatnego nawilżenia i szybkiego wchłonięcia. Do samych paznokci wybrałam polecaną odżywkę Golden Rose Black Diamond Hardener, która mam nadzieję, że na dłuższą metę sprawdzi się i u mnie, jak na razie jestem z niej zadowolona.    




W Avonie zamówiłam dla siebie 3 rzeczy: chłodzący spray do stóp sorbet ananasowy, po który lubię sięgać latem, podwójny program liftingujący okolice oczu Anew Clinical, oraz czerwoną konturówkę do ust o której zapomniałam przy robieniu zdjęć. Z programu dla konsultantek otrzymałam jeszcze profesjonalny korektor zmarszczek Anew Clinical, którego na razie nie testowałam. 




Na koniec mały miszmasz czyli mleczko kokosowe, które nadal stoi zapuszkowane, olejek z drzewa herbacianego, który kupiłam dla moich paskudnych krost/syfów i temperówka z Rossmanna, której mi ostatnio bardzo brakowało. 

Trochę się tego nazbierało, ale biorąc pod uwagę okres ponad dwóch miesięcy wydaje mi się że nie jest tego tak dużo. Oceńcie same ;)
Co Was bardziej zainteresowało, kolorówka czy pielęgnacja? :)

środa, 7 października 2015

Wrześniowy projekt denko.

Na moim blogu nigdy nie pojawiało się za dużo recenzji, ale niedługo planuję to trochę nadrobić. Natomiast jeśli chodzi o projekt denko to pojawia się systematycznie od samego początku. Przynajmniej w ten sposób mogę Wam co nieco opowiedzieć o produktach, których używam. W 99% są to kosmetyki, które zużyłam do samego końca i mam wyrobione zdanie na ich temat. Czasami trafiają się buble, ale zdecydowanie częściej perełki do których warto jeszcze kiedyś powrócić. 
Jak będzie tym razem przekonacie się same ;)


WŁOSY:


Casting Creme Gloss L'Oreal - przy ostatniej aktualizacji pielęgnacji moich włosów pisałam Wam, że delikatnie odświeżyłam kolor swojej czupryny i że jestem zadowolona z szamponu koloryzującego Casting Creme Gloss. Sama aplikacja farby/szamponetki przebiegła bezproblemowo i pomyślnie, natomiast jeśli chodzi o kolor to już po kilku myciach na nowo zaczęły prześwitywać moje rude refleksy. Myślałam, że kolor utrzyma się zdecydowanie dłużej, przynajmniej te 28 myć, ale niestety z każdym kolejnym myciem jest coraz mniej intensywny. Na razie ratuję się szamponem i odżywką przeznaczonymi do brązowych włosów z Balei i jako tako to się jeszcze prezentuje. Może kupię ponownie, ale tym razem zastanowię się nad ciemniejszym odcieniem.  

Płyn do higieny intymnej z aloesem Facelle - lubię płyny tej marki i jak wiecie zazwyczaj używam ich do mycia włosów. Wersję z aloesem miałam po raz pierwszy i dobrze się u mnie sprawdziła. Płyn dobrze oczyszczał włosy i skórę głowy, radził sobie ze zmyciem olei, dobrze się pienił, przyjemnie pachniał i był niedrogi. Tak więc kupię ponownie

Szampon intensywnie regenerujący złote algi i kawior Biovax - szampon po który nie sięgałam podczas każdego mycia włosów, lecz średnio raz na tydzień. Podobnie jak produkt wyżej dobrze się u mnie sprawdził. Nie mam większych wymagań jeśli chodzi o szampony, także nic nie mogę mu zarzucić. Jeśli chodzi o regenerację to nie zauważałam żadnych spektakularnych efektów, dla mnie szampon jak szampon. Może kupię ponownie

Suchy szampon o zapachu owocowym - ostatnio wspominałam Wam, że biedronkowy suchy szampon na dłuższą metę się u mnie nie spisał i niestety nie może się równać z szamponami Batiste. Na początku całkiem dobrze się sprawdzał, odświeżał włosy, delikatnie je unosił, nie sprawiał, że były tępe w dotyku i nie pozostawiał trudnego w usunięciu białego nalotu. Niestety na dłuższą metę zaczął wywoływać u mnie łupież mimo, że nie sięgałam po niego częściej niż raz na tydzień lub dwa. Efekt odświeżenia również był krótszy niż w przypadku szamponów Batiste, także raczej nie kupię go ponownie

TWARZ:


Płyn micelarny 3w1 owies Green Pharmacy - płyn, który chciałam wypróbować od dawna i który również od dawna zużywałam. Wielka butla była bardzo wydajna i ekonomiczna, niestety sam produkt nie do końca się u mnie sprawdził. Jeśli chodzi o demakijaż to płyn dobrze oczyszczał skórę, ale przy tym niestety podrażniał moje oczy, które niewyobrażalnie piekły po bliskim kontakcie z nim. Ostatecznie nie mogę mu wystawić pozytywnej oceny, bo znam płyny, które darują moim oczom takiej katorgi i które równie dobrze sobie radzą z oczyszczeniem pozostałych partii twarzy. Raczej nie kupię ponownie.  

Emulsja micelarna łagodząca podrażnienia i krem-kompres S.O.S. łagodzący podrażnienia AA - wcześniej nie miałam zbyt dużej styczności z marką AA, ale po przetestowaniu dwóch produktów do twarzy, przeznaczonych do skóry atopowej myślę, że jeszcze kiedyś skuszę się na jakiś inny produkt AA. Emulsja micelarna i krem-kompres miały zbawienny wpływ na moją przesuszoną i podrażnioną cerę. Były to delikatne produkty, które łagodziły moją skórę, odpowiednio ją pielęgnowały i nawilżały. Emulsja radziła sobie z demakijażem, oraz oczyszczeniem cery, a krem-kompres świetnie się sprawdzał jako baza pod makijaż, oraz wieczorem przed spaniem przy wieczornej rutynie. Szybko się wchłaniał i pozostawiał skórę gładką i miękką przez długie godziny. To było na prawdę miłe zaskoczenie i myślę, że jeszcze kiedyś kupię je ponownie

Rumiankowy żel do twarzy Sylveco - mimo mało atrakcyjnego zapachu żel dobrze sprawdził się na mojej skórze, dobrze oczyszczał cerę, radził sobie z demakijażem twarzy oraz oczu. Niestety potrafił również ją przesuszyć na dłuższą metę, oraz nieprzyjemnie ściągnąć dlatego nie sięgałam po niego non stop tylko zazwyczaj co drugi-trzeci dzień. Lubię delikatne i mało inwazyjne żele, ale myślę, że żel Sylveco warto również mieć pod ręką. Może kupię ponownie

Krem pod oczy kozie mleko Ziaja - całkiem niezły krem, który przyjemnie nawilżał okolicę oczu, miał wygodny aplikator, oraz zapach. Ogólnie lubię Ziaję, może pomijając kilka produktów, więc jestem w stanie polecić Wam ten krem pod oczy. Nie jest to duży wydatek i u osób, które nie mają większych problemów z okolicą oczu powinien się dobrze sprawdzić. Może kupię ponownie.  

CIAŁO:


Kremowy żel pod prysznic o zapachu moreli i truskawek Palmolive - jeden z najpiękniej pachnących żeli, uwielbiam ten owocowy zapach! Dodatkowo żel ma kremową konsystencję, którą również bardzo lubię. Całe opakowanie zużyłam z wielką przyjemnością i chętnie kupię ponownie

Kremowy żel pod prysznic Sweet Cherry Lirene - kolejny godny polecenia produkt, o równie pięknym i soczystym zapachu. Pokazywałam Wam go w ostatnim poście z paczką z Programu Nowości i myślę, że kupię go ponownie.  

Płyn do kąpieli o zapachu mango Avon - piękny zapach ciągle nas nie opuszcza ;) Ten płyn uzyskał właśnie miano jednego z moich ulubionych płynów tej marki. Zapach soczystego mango i obfita piana uprzyjemniały mi długie wieczorne kąpiele. Płyn nie przesuszył mi skóry, także z chęcią kupię go ponownie.   

Płyn do kąpieli Blueberry Muffin Luksja - kolejny i ostatni na dzisiaj świetny produkt do kąpieli. Bardzo lubię płyny z Luksji i obecnie zużywam kolejną wielką butlę. Cena płynu jest niska w porównaniu z jakością, płyny intensywnie pachną, mocno się pienią, są wydajne i potrafią poprawić nastrój nawet po najgorszym dniu. Szczerze polecam i myślę, że jeszcze nie raz kupię ponownie


Kokosowy peeling solny Lirene - zazwyczaj sięgam po peelingi cukrowe, ale peeling solny to całkiem ciekawa alternatywa. Produkt posiadał drobne i przy pierwszym zetknięciu ze skórą dość ostre drobinki, które natomiast po zetknięciu z wodą niestety dość szybko się rozpuszczały. Tak więc nowość marki Lirene jest średnim zdzierakiem i niestety niezbyt wydajnym. Na pewno wyróżnia się zapachem, który mimo, że nie do końca przypomina mi kokos, pachnie bardzo słodko i intensywnie. Jednym przypadnie do gustu innym wręcz przeciwnie. Dla mnie był przyjemny w użytku, ale nie wiem czy kupię ponownie.

Krem do ciała przywracający skórze sprężystość oraz młodzieńczy blask Dove - kiedyś się zraziłam do marki Dove, ale ten krem do ciała mnie przekonał, że jednak niektóre ich produkty zasługują na wyróżnienie. Balsam był bardzo gęsty i treściwy, dobrze nawilżał skórę całego ciała, całkiem szybko się wchłaniał i interesująco pachniał. Jego zapach był ciekawy i sama do końca nie wiem co mi przypominał, ale chyba jakieś perfumy, bardzo intensywne i słodkie. Opakowanie było również bardzo wygodne w użyciu i uważam, że balsam jest godny polecenia. Kupię ponownie

Antyperspirant Adidas - całkiem dobrze się sprawdził, ładnie pachniał, odpowiednio chronił przed potem, nie podrażniał, nie uczulał i nie brudził ubrań. Tak więc może kiedyś kupię ponownie

Olejek do ciała Power Fruit Evree - pojawił się w PEREŁKACH MAJA. Nadal potwierdzam świetne działanie, niesamowity zapach i wielofunkcyjność. Połowę buteleczki zużyłam do ciała, drugą połowę do olejowania włosów. Zazwyczaj mieszałam ten dwufazowy olejek z jakimś innym olejem i byłam zadowolona z efektów. Kupię ponownie.

DŁONIE I STOPY:


Mydełko w płynie i krem do rąk o zapachu fiołków Balea - podobał mi się zapach tych produktów, był delikatny, kwiatowy i otulający. Mydełko dobrze się pieniło, nie wysuszało dłoni co jest dla mnie bardzo ważne, ale niestety nie było zbyt wydajne. Jeśli chodzi o krem to był to zdecydowanie lekki i bardzo delikatnie nawilżający produkt. Jeśli ktoś ma mocno zniszczone i wysuszone dłonie to takim kremem nic nie zdziała. Najczęściej sięgałam po niego po myciu rąk i wtedy dobrze się sprawdzał. Na noc wolałam jednak aplikować bardziej treściwe mazidła. Jak będę miała okazję to może kupię ponownie

Relaksująca kąpiel do stóp Orzechy Makadamia Avon - lubiłam raz na jakiś czas zafundować swoim stopom taką właśnie relaksującą kąpiel, która je zmiękczała i przygotowywała do dalszych zabiegów. Dodatkowo płyn pięknie pachniał, mocno się pienił i mimo małej pojemności był wydajny. Raz na jakiś czas można się skusić, więc może kupię ponownie

Ok, teraz spokojnie mogę już opróżnić torbę z pustymi opakowaniami i zabrać się za zbieranie kolejnych! ;) Do następnego ;*

poniedziałek, 5 października 2015

Książki i filmy - wrzesień '15.

Wiem, że jestem bardzo niesystematyczna i że przez ostatnie miesiące mocno zaniedbałam bloga. Nie dość, że moje miejsce w sieci poszło w odstawkę to jeszcze ucierpiały na tym wszystkie dziewczyny, które do tej pory regularnie odwiedzałam. Przepraszam Was bardzo za to że tak mało się przykładam, staram się nadrabiać zaległości, ale kiepsko mi to idzie... Muszę wygospodarować więcej czasu i w końcu przejrzeć Wasze blogi, bo aż mi głupio.

___________________________

Od początku tego roku prawie co miesiąc dziele się z Wami filmami, które zrobiły na mnie większe lub mniejsze wrażenie. W tym miesiącu nie mogłoby być inaczej :) Poza filmami tym razem pojawią się również książki. Mam nadzieję, że nie będzie to pierwszy i ostatni raz! ;)


We wrześniu obejrzałam 10 filmów, ale tylko 2 zapadły mi na tyle w pamięć, żebym z czystym sercem chciała je Wam polecić. Są to dwa nowe filmy, z czego drugi niedawno miał swoją premierę.   




"DO UTRATY SIŁ" - historia światowej klasy boksera, którego poznajemy w szczytowej formie, otoczonego bogactwem, piękną żoną, cudowną córką, mnóstwem przyjaciół itd. Niestety jak to w życiu bywa to co piękne szybko się kończy. Żona boksera umiera w jego ramionach, córka zostaje mu odebrana przez opiekę społeczną, popada w długi, traci cały majątek, reputację i dosłownie cały jego świat lega w gruzach. Musi walczyć sam ze sobą i ze swoją agresją, aby odzyskać dziecko i wrócić na ring, musi zacząć od zera. Wtedy wychodzi na jaw kto tak na prawdę jest po jego stronie i kto wyciągnie do niego rękę w najtrudniejszym okresie w życiu.
Wzruszający, pełen emocji, ze świetną obsadą, muzyką i nietypową sportową historią film. Jake Gyllenhaal i Rachel McAdams moim zdaniem świetnie dobrani do swoich ról, ich filmowa córka Oona Laurence również całkiem pozytywnie mnie zaskoczyłam. Polecam Wam "Do utraty sił", jest to raczej film, który większości przypadnie do gustu ;) 



"MARSJANIN" - jest to pierwszy od dawien dawna (nie chce nawet mówić od kiedy) film obejrzany w kinie. Wybraliśmy się na przedpremiere w jakości 3D i nie żałujemy żadnej wydanej złotówki. Bardzo lubię filmy o kosmosie (w podstawówce chciałam być astronautą ;D) i tym razem również się nie zawiodłam. 
"Marsjanin" to historia Mark'a (w tej roli ulubieniec kobiet Matt Damon), który odłącza się od swojej załogi i zostaje sam na Marsie. W takiej sytuacji większość z nas po prostu by się załamała i czekała na śmierć, ale Mark zakasuje rękawy i zaczyna długą i mozolną walkę o przetrwanie. Wiadomo jakie warunki panują na Marsie, więc nasz bohater musi sam sobie zapewnić wodę, pożywienie na długie lata i okazuje się że całkiem dobrze sobie radzi, przynajmniej na początku. Na szczęście jest na tyle inteligentny i mądry, że odkrywa w sobie dużą znajomość między innymi biologii, chemii i fizyki.
Jest to historia nie tyle o astronautach, podróżach w kosmos i NASA co o chęci życia, walki o przetrwanie i powrót na naszą planetę. Jest to również wzruszający, pełen napięcia i genialnych ujęć film. Mimo ponad 2 godzinnego seansu historia nie traci na wartości, a efekty 3D tylko ją wzmacniają. Mi film bardzo przypadł do gustu i jeśli lubicie takie kino to szczerze polecam!    


Jednym z moich postanowień Noworocznych był powrót do czytania. Kiedyś (mam tu na myśli głównie okres gimnazjum) czytałam całkiem sporo, lecz z czasem pojawiło się coraz więcej obowiązków, a czytanie zeszło na dalszy plan. Gdy jeszcze studiowałam często czytałam w podróży do Krakowa (czyli średnio 5 godzin w jedną stronę) i na uczelni na nudniejszych wykładach. Lecz z zakończeniem tego okresu zakończyło się również moje zaglądanie do książek.  
Tak więc obiecałam sobie w tym roku czytać minimum 1 książkę miesięcznie. Za wykonanie planu zabrałam się dopiero gdzieś na wakacjach (wiem, szybki mam zapłon), ale trochę już nadrobiłam. Przeczytałam ostatnio 7 książek, większość właśnie we wrześniu. Obecnie jestem w trakcie czytania kolejnych 2, więc może do końca roku się wyrobię ;D
Koniec z ciągłym szukaniem wymówek i wybierania zamiast książki tableta lub laptopa. Czas się zawsze znajdzie tylko trzeba go sobie odpowiednio zorganizować.



"Hopeless" i druga część "Losing Hope" - to historia, która bardzo mile mnie zaskoczyła i która szczerze mówiąc trafiła prosto do mojego serducha. Mimo, że są to młodzieżowe książki nie są dziecinne i infantylne jak to czasami bywa. Pierwsza jest opowiedziana z perspektywy dziewczyny, druga natomiast chłopaka i mimo, że "Losing Hope" momentami mi się dłużyło (bo znałam już wcześniej historię) i tak jest godne polecenia. Dzięki drugiej książce mogłam lepiej poznać głównego bohatera i jego przeszłość co dobrze wpłynęło na ogólny odbiór powieści Colleen Hoover. 
Książki opowiadają o nastolatkach Sky i Holderze, których jak się później okazuje łączy wspólna przeszłość. Zanim jednak to sobie uświadomią liczy się dla nich tylko tu i teraz. Cała opowieść wydaje się być raczej lekka i przyjemna, ale z każdą kolejną stroną sprawy zaczynają się coraz bardziej komplikować, a we wspomnieniach tej dwójki wracają chwile z dzieciństwa. 
Książka pięknie opisuje zauroczenie, a później pierwsze zakochanie, ale także ogromny ból po stracie kogoś bliskiego, tęsknotę, złość, niesprawiedliwość. Powiem szczerze, że można się wzruszyć, ale także trochę pośmiać. Często wracam do tych książek myślami i mam ochotę na inne pozycje tej pisarki szczególnie na "Szukając kopciuszka", która jest w pewnym stopniu kontynuacją historii Sky i Holdera.   


"Girl Online" - czyli książka większości znanej Zoelli czyli brytyjskiej vlogerki. Odkąd wszędzie zaczęłam wpadać na okładkę tej książki (na You Tubie, Instagramie itp.) byłam jej coraz bardziej ciekawa, aż postanowiłam ją kupić i sama się przekonać o co tyle szumu. Jeśli mam byś szczera nie do końca rozumiem te wszystkie zachwyty i nie wiem czy skuszę się na kolejną cześć, która już niedługo pojawi się w sprzedaży,
Mimo, że lubię młodzieżowe książki to ta nieszczególnie przypadła mi do gustu. Moim zdaniem była trochę dziecinna, przewidywalna i nie wciągnęła mnie tak jak większość pozycji, które Wam dzisiaj pokazuję. Dopiero pod koniec książki zaczęło się coś dziać i dopiero wtedy mnie zaciekawiła na tyle że postanowiłam ją jednak skończyć czytać.
Pewnie większość z Was wie o czym opowiada, ale pozwolę sobie przypomnieć. Cała akcja rozgrywa się w okresie Świąt Bożego Narodzenia co dodaje jej niewątpliwego uroku. Penny typowa nastolatka, raczej niewyróżniająca się szara myszka, prowadzi anonimowego bloga pod nickiem "Girl Online" gdzie pisze o wszystkim co ją gryzie i nurtuje i gdzie tak na prawdę jest sobą. Dziewczyna od jakiegoś czasu cierpi na ataki paniki i kiedy kompromituje się w szkole na przedstawieniu rodzice chcąc jej pomóc zabierają ją ze sobą do Stanów gdzie jadą w interesach. Tam poznaje przystojniaka Noah z którym od razu łapie wspólny język i o którym również po kryjomu zaczyna pisać na swoim blogu. Żeby nie było nudno po powrocie do domu (do Anglii) wszystko się komplikuje i dziewczyna przestaje być anonimowa, jej chłopak jak się okazuje również...

"Papierowe miasta" - czyli znowu książka na którą się skusiłam pod wpływem presji Internetu ;D W tamtym roku była to "Gwiazd naszych wina" w tym kolejna powieść Johna Green'a, która doczekała się swojej ekranizacji. Bardzo chciałam się wybrać na ten film do kina, ale wyszło jak zawsze, czyli znowu pozostaje mi czekać, aż film pojawi się w sieci.
Tak na prawdę historia mnie zaskoczyła, spodziewałam się w sumie czegoś innego, ale ja często tak mam ;) Nieprzewidywalna i na pewno nietypowa nastolatka Margo ma dość otaczającego ją świata i pewnego dnia stawia wszystko na jedną kartę i postanawia diametralnie zmienić swoje życie wcielając w nie swój idealnie dopracowany plan ucieczki. W całą akcję wciąga swojego sąsiada i dawnego przyjaciela Quentina, który tak na prawdę jest całkowitym przeciwieństwem dziewczyny. Po nieoczekiwanym zniknięciu Margo, chłopak jako jeden z niewielu przejmuje się całą sytuacją i postanawia ją odnaleźć szukając wskazówek, które dla niego zostawiła. Czy było warto poświęcić tyle czasu i zapału, żeby odnaleźć Margo i czy to coś dla niej zmieni nie będę zdradzać.
Wiem, że film jest oparty tylko na fragmentach książki i różnią je także zakończenia, ale jak tylko w końcu go obejrzę to na pewno dam Wam znać co bardziej mi się podobało ;)


"Masa o kobietach polskiej mafii" - nie miałam w planach czytać tej książki, ale gdy kupiłam wszystkie 3 części Masy swojemu chłopakowi postanowiłam przeczytać chociaż jedną z nich. Nie wiem czy wiedza, którą zyskałam po jej przeczytaniu do czegoś mi się przyda, ale przynajmniej szybko i całkiem ciekawie się czytało. Mafia to raczej nie moje klimaty, ale warto poszerzać horyzonty ;D
Polska mafia wzbudza kontrowersje i ten temat nadal żyje swoim życiem. To jak wyglądało życie gangsterów od kuchni niejednego może zainteresować. Lecz to jak postępowali wtedy z kobietami, którym bądźmy szczerzy w większości to odpowiadało może szokować, a nawet obrzydzać. Niektórzy ludzie dla pieniędzy i "sławy" są w stanie zrobić dosłownie wszystko o czym właśnie możemy przeczytać w tej książce. Nie będę tego raczej już bardziej komentować, każdy ma swoje zdanie na taki temat.

"Bezpieczna przystań" -  kolejna pozycja Sparks'a, który jak wiadomo lubi wzruszać, bawić i upodobał sobie szczęśliwe zakończenia. Pewnie jest Wam znana ekranizacja książki, którą ja sama widziałam chyba w tamtym roku. Powoli zapomniałam szczegóły tej historii i postanowiłam sięgnąć po książkę w celu jej przypomnienia. 
Katie, która ucieka przed koszmarnym życiem jakie prowadziła przez kilka ostatnich lat i postanawia ukryć się w małym nadmorskim miasteczku. Przybiera inną tożsamość, zmienia swój wygląd zewnętrzny i próbuje ułożyć sobie nowe życie zaczynając od zera. W nowym miejscu poznaje wdowca Alexa i dwójkę jego uroczych dzieci i mimo, że na początku bardzo się wzbrania przed jakąkolwiek zażyłością z czasem uświadamia sobie, że przecież każdy ma prawo do szczęścia. Wszystko zaczyna się układać, ale jej przeszłość nie odpuszcza i ponownie wkracza w jej życie.
Film mi się podobał, ale książka jest w sumie jeszcze ciekawsza. Podoba mi się to że tutaj znalazł się również rozwinięty wątek męża Kate i jego perspektywa na całą zaistniałą sytuację. 


"Dotyk Crossa" - na koniec książka, której nie posiadam w wersji papierowej i którą czytałam na tablecie. O Crossie słyszałam jeszcze jak czytałam trylogię Greya czyli 2 lata temu. Niektórzy porównywali te dwie historie i twierdzili, że Cross jest zdecydowanie lepszy, postanowiłam się w końcu przekonać. 
Na pewno trochę ze sobą łączy te dwie postaci. Cross tak jak Grey jest miliarderem, może przebierać wśród kobiet z którymi się spotyka, budzi podziw w towarzystwie i na wiele może sobie pozwolić. Panowie mają również tajemnicę z przeszłości, którą skrywają głęboko w sobie. Natomiast główne bohaterki trochę się między sobą różnią. Anastasia była szarą niedoświadczoną myszką, a Eva pochodzi z dobrego domu, posiada swój majątek, ma doświadczenie w wielu "sprawach", ale ma za sobą również mroczną przeszłość. W porównaniu z Greyem, Cross jest moim zdaniem jeszcze bardziej zboczony (mimo, że nie ociera się o sado-maso) i czasami aż z zawstydzeniem czytałam niektóre sceny. Sama nie wiem czy wolę Crossa (i jego przegenialne imię - Gideon xd) czy tajemniczego Greya. Na pewno nie jest to literatura wyższych lotów, ale czasami można sięgnąć po coś odprężającego ;D

Trochę mi zeszło z pisaniem, mam nadzieję, że chociaż jedną osobę zaciekawiłam dzisiejszym wpisem ;)
Dajcie mi znać którą z pozycji znacie i polećcie mi proszę jakieś nowe tytuły, obojętnie czy filmowe czy książkowe! ;)