piątek, 13 listopada 2015

Filmy, książki i muzyka | październik '15

Niestety mój prawie 7 letni laptop nadaje się już tylko na złom, dlatego tak ciężko jest mi się zabrać za napisanie nowego posta. "Ciężko" mam na myśli dosłownie CIĘŻKO, bo ciągle wyskakujące reklamy zasłaniające cały ekran, sama wyłączająca się przeglądarka internetowa, a nawet sam wyłączający się komputer to istna masakra. Próbowałam go odratować, ale raczej długo już nie pociągnie, a ja razem z nim ;/

Ostatnio nastąpiło trochę zmian w moim życiu i obecnie staram się je przewartościować. Ci, którzy wcześniej zaglądali tu pod kątem kosmetyków, mogą czuć się zaniedbani i rozczarowani tym co obecnie się tu wyprawia. Bo tak jak w życiu kosmetyki zeszły u mnie na dalszy plan, tak się dzieję również na blogu. Staram się ciągle rozwijać, ale już nie pod względem beauty, a bardziej wewnętrznie. Mam ogromną potrzebę słuchania, oglądania i czytania, dostarcza mi to mnóstwo spokoju, radości, ale także otwiera mi oczy na wiele spraw, wzrusza mnie, a czasami też dołuje. Nie ma nic piękniejszego. 

____________________________  

Przygotujcie się dzisiaj na dłuuugi post podsumowujący ostatni miesiąc w kwestii kulturalnej. Będzie kilka filmów, książek i o dziwo trochę muzyki ;) Mimo, że wpis lekko spóźniony, to nadal aktualny, zapraszam ;)


Na początek filmy, w październiku obejrzałam 13 filmów z czego 1 krótkometrażowy. Całkiem nieźle biorąc pod uwagę, że w tym miesiącu nie obejrzałam jeszcze ani jednego ;o 



"PAPIEROWE MIASTA" - w poprzednim podsumowaniu miesiąca wspominałam Wam o książce na której fragmentach powstał film i ostatecznie nadal sama nie wiem co bardziej mi się podobało. Na pewno trochę je różni, przez co bałam się że film wypadnie słabo na tle książki, ale na prawdę świetnie się oglądało zekranizowaną historię Margo i Quentina. Byłam świeżo po przeczytaniu książki więc cała historia była dla mnie klarowna i spójna. Jeśli chodzi o zakończenie wcale, aż tak bardzo nie różniło się od pierwowzoru, ale moim zdaniem dobrze, że tak się stało. W życiu nie zawsze wszystko jest proste i oczywiste, tak też było tutaj. Nie do końca jednak podzielam zachwyty nad Carą Delevingne, ale w końcu nie wszystkim musi się podobać to samo ;) Ogólnie polecam Wam i film i książkę, które sprawiają wrażenie młodzieżowych, ale dotykają również poważnych tematów, dzięki czemu jesteśmy w stanie wyciągnąć coś dla siebie.  



"DISCONNECT" - genialny film o współczesnym świecie zdominowanym przez internet, o poszukiwaniu miłości, przyjaźni, wsparcia, akceptacji i bliskości drugiej osoby nawet tej nierzeczywistej, bo internetowej. Cała historia podzielona jest na kilka wątków i dotyczy różnych osób i różnych spraw, ale wszystko pięknie łączy się w jedną całość. Opowiada o ludziach zagubionych, samotnych i nieszczęśliwych. Sama nie wiem, który wątek poruszył mną najbardziej, ponieważ wszystkie miały w sobie ten smutny i dołujący pierwiastek. Lubię filmy, które są prawdziwe, nie są  specjalnie podkoloryzowane, są życiowe i takie realne. Warto poświęcić swój czas na tego typu produkcje, aby uświadomić sobie jak ogromny wpływ na nasze codzienne życie ma internet i czego najbardziej nam brakuje w szarej codzienności. 



"PIEŚŃ SŁONIA" - mimo, że dałam mu najniższą w dzisiejszym zestawieniu ocenę (7 na portalu Filmweb) to i tak muszę tu o nim wspomnieć, ponieważ utkwił mi w pamięci. Film opowiada o pacjencie szpitala psychiatrycznego - Michaelu, który prowadzi pewną specyficzną grę i próbuje w nią wciągnąć przyjaciela swojego lekarza. Lekarz prowadzący terapię chorego chłopaka nagle z dnia na dzień znika i tylko chłopak wie co się stało, ponieważ jako ostatni się z nim widział. Nie chce on jednak wyjawić prawdy, której próbuje dociec przyjaciel zaginionego, również lekarz i dyrektor szpitala (Bruce Greenwood). W rolę Michaela wcielił się niesamowity Xavier Dolan, który z każdą kolejną rolą pozytywnie zaskakuje. Sam film był trochę zagmatwany i tajemniczy, ale miał w sobie to coś, tą nutkę ciekawości, która nie pozwoliła oderwać się od ekranu, aż do końca seansu. 



"W GŁOWIE SIĘ NIE MIEŚCI" - już dawno żadna bajka nie zrobiła na mnie tak dużego wrażenia. Nie jest to typowa animacja o niczym, którą pooglądasz i za chwilę już nie pamiętasz o czym była i nigdy nie wracasz do niej myślami. W tym przypadku jest zupełnie odwrotnie, bajka zapada w pamięć i nie jest przeznaczona tylko dla dzieci, aby na chwile mieć z nimi spokój i znaleźć im zajęcie. Mój syn ma 3 lata i trudno go czymkolwiek zająć na dłużej niż 10 minut, ale w przypadku "W głowie się nie mieści" szczególnie na końcu nie mógł oderwać oczu i czułam, że przeżywa losy Riley tak samo jak ja i Patryk (ponieważ oglądaliśmy ją w trójkę). 
Bajka opowiada o dziewczynce imieniem Riley, która razem z rodzicami przeprowadza się do innego miasta i wszystko musi zacząć od nowa. Jej życiem kieruje 5 emocji: Radość, Strach, Gniew, Odraza i Smutek, wcześniej jej życiem rządziła Radość teraz górę nad nią biorą inne emocje, niekoniecznie te dobre. Musicie sami zobaczyć jak sobie poradzi ze zmianą i jaką walkę stoczy ze sobą dobro i zło w jej życiu. Kto miał już przyjemność oglądać tą kolorową i pełną emocji animacje wie, że poza ciekawą historią niesie ze sobą też pewien przekaz i jest pełnowartościowa i godna polecenia, małym i dużym! Szybko nadrabiajcie, jeśli jeszcze jej nie widzieliście ;)


Teraz pora na książki, w październiku przeczytałam 6 książek. Coraz bardziej wkręcam się w czytanie i teraz największą radość sprawia mi kupowanie książek i pochłanianie ich od deski do deski. 


Lauren Oliver "7 razy dziś" - czyli książka w której historię nie mogłam się wkręcić i czytałam ją najdłużej ze wszystkich dzisiaj przedstawionych. Jak sam tytuł wskazuje przeżywamy 7 razy ten sam dzień z życia Sam Kingston, dziewczyny, która z pozoru ma wszystko. Pochodzi z dobrego domu, jest popularna, ma jednego z najprzystojniejszych chłopaków w szkole i 3 szalone przyjaciółki, z którymi każde wyskoki uchodzą im płazem. Wszystko się zmienia w dniu kiedy Sam ginie w wypadku samochodowym i następnie 7 dni z rzędu przeżywa ten sam dzień od samego początku do końca. Ma szanse coś zmienić w swoim zachowaniu i zrozumieć wiele spraw, na których wcześniej nie zwracała uwagi. Ale czy, aby na pewno dobrze wykorzysta daną szansę, którą dostała od losu, zrozumie coś i wyciągnie wnioski? Musicie przekonać się sami...
Na początku książka mnie nudziła, ale z każdym kolejnym dniem głównej bohaterki wciągałam się coraz bardziej, aż ostatniego dnia płakałam jak bóbr i nie mogłam zrozumieć zakończenia, które nadeszło tak nagle i mnie szczerze mówiąc trochę zaskoczyło. Czuję jednak pewien niedosyt, myślałam, że ostatni dzień będzie najbardziej rozbudowany, będzie najdłuższy, a odniosłam wrażenie, że czegoś tam zabrakło. Czułam również pustkę i byłam długo zdołowana po przeczytaniu książki. Historia Sam dała mi do myślenia i za to ją polubiłam, chociaż na początku chciałam ją odłożyć z powrotem na półkę. 



E L James "Grey" - czwarta część słynnej trylogii o losach Christiana Greya i niewinnej Anastasii Steele. Dokładniej mówiąc początek całej historii tym razem z perspektywy Christiana. Trzy wcześniejsze części Greya czytałam 2 lata temu i miło było sobie przypomnieć jak to wszystko się zaczęło. Słyszałam, że dla niektórych ta część jest zbędna i niepotrzebna, jest zwykłym powielaniem "Pięćdziesięciu twarzy Greya" i nie ma w niej nic ciekawego i nowego. Mimo, że znam historię i znam jej zakończenie, ciekawie było spojrzeć na to oczami męskiego bohatera. Poznałam trochę faktów z życia Christiana, szczególnie tych dotyczących jego dzieciństwa, choć nie było tego jakoś za wiele. Nie będę Wam raczej przytaczać historii Christiana i Anastasii, bo pewnie większości z Was jest dobrze znana, jak nie z książek to przynajmniej z filmu. Dla mnie ta pozycja jest sentymentalna i wcale nie żałuję jej zakupu. Mam jednak nadzieję, że autorka na tej części  już poprzestanie i nie będzie dalej ciągnęła historii tych dwojga ;)


Camilla Lackberg "Księżniczka z lodu" - już dawno nie sięgałam po żaden kryminał i w sumie nie jest to moja ulubiona tematyka jeśli chodzi o książki, także na początku nie mogłam się wkręcić w historię "Księżniczki z lodu". Dopiero gdzieś w połowie książki zaciekawiła mnie na tyle, że chciałam poznać zakończenie całej tej zagmatwanej i wielowątkowej historii. Książka była ciekawa i wciągająca, lecz na początku nie mogłam spamiętać tych wszystkich osób zamieszanych w morderstwo Alexandry, oraz tych szwedzkich miejscowości i nazw. Bardzo natomiast podobał mi się wątek głównych bohaterów; policjanta Patrika i pisarki Eriki, którzy próbowali rozwiązać zagadkę morderstwa. Byli przy tym tak prawdziwi, uroczy, że dzięki nim mam ochotę na kolejną część. Może po następnej książce Camilli Lackberg polubię bardziej kryminały i częściej będę po nie sięgać, a nie tylko po młodzieżówki ;D    


3 książki, których nie posiadam w wersji papierowej i czytałam je na tablecie:

Colleen Hoover "Szukając kopciuszka" - swego rodzaju kontynuacja "Hopeless" i "Losing Hope", choć tym razem historia skupiona jest przede wszystkim na najlepszej przyjaciółce Sky - Six i przyjacielu Holdera - Danielu. Jest to raczej krótkie opowiadanie niż pełnowymiarowa powieść, ponieważ posiada około 130 stron. Jak dla mnie jest to zdecydowanie za mało! I właśnie pod tym kątem mam największy zarzut jeśli chodzi o tą całą historię. Moim zdaniem jest za bardzo ogólnikowa, na sprawach najważniejszych skupia się najmniej, jest moim zdaniem mocno naciągana i jak dla mnie nie bardzo zrozumiała. 
Daniel i Six pierwszy raz mieli ze sobą styczność w szkole w małym pomieszczeniu na miotły, gdzie było zgaszone światło i gdzie podczas drugiego "spotkania" uprawiali sex, nie widząc nawet swoich twarzy. Następnie Six wyjechała na kilka miesięcy na wymianę uczniowską i po powrocie spotyka i tak na prawdę poznaje Daniela u swojej przyjaciółki Sky. Bohaterowie od razu wpadają sobie w oko i z czasem zaczynają się coraz lepiej poznawać, oraz wracać do przeszłości, która jak się okazuje sporo ich łączy.
Oczywiście jak się już wcześniej przekonałam Colleen Hoover lubi zaskakiwać i szokować. Z pozoru lekka i przyjemna historia ma drugie i niekoniecznie przyjemne dno. Zdecydowanie jako parę bardziej lubię Sky i Holdera i cieszę się że pojawili się w "Szukając kopciuszka", dzięki nim warto było ją przeczytać i dowiedzieć się co u nich słychać ;)

Sylvia Day "Płomień Crossa i "Wyznanie Crossa" - czyli dalsze losy Evy i Gideona, których łączy trudna przeszłość, życie w luksusie i ciągłe seksualne nienasycenie. Co tu dużo mówić, prawie cała akcja książek kręci się w temacie seksu, ale jest tu również sporo dialogów i cały wątek Gideona i Evy jest tu bardziej rozbudowany niż np u Greya. Poza seksem, autorka dotyka również trudniejszych tematów dotyczących przeszłości bohaterów, takich jak wykorzystywanie seksualne. Pokazuje nam jak osoby dotknięte tym problemem w dorosłym życiu próbują sobie z nim radzić na różne sposoby. Nie jest to literatura wyższych lotów i nie potrafiłabym tego czytać codziennie. Obecnie jestem w trakcie czytania czwartej, ostatniej części, ale coś opornie mi idzie. Może do końca listopada przez nią przejdę ;)

Na koniec trochę muzyki, abyście mogły poznać choć po części również mój gust muzyczny ;)


Justin Bieber "What do you mean" i "Sorry" - tego pana chyba nikomu nie muszę przedstawiać ;) Pewnie tego o mnie nie wiecie, ale ubóstwiam Justina i kibicuje mu od samego początku czyli od około 5-6 lat i wcale się tego nie wstydzę! Moim zdaniem chłopak niesamowicie się rozwija i nikt mi nie wmówi, że nie ma talentu. Nowa płyta "Purpose" już zamówiona i nie mogę się doczekać, aż trafi w moje ręce ;) Każda kolejna piosenka jest dla mnie jeszcze lepsza od poprzedniej i jestem pewna, że cała płyta będzie wielkim sztosem! ;D Zostawiam Was z dwiema piosenkami, które towarzyszyły mi w październiku, a w następnym miesiącu pewnie będzie tego znacznie więcej ;) 


Kiiara "Gold", "Intension", "Tennessee" i "Feels" - na pierwszą piosenkę Kiiary "Gold" trafiłam na snapchacie Maffashion i z przyjemnością zapoznałam się z trzema pozostałymi. Łatwo wpadają w ucho i towarzyszą mi bardzo często gdy mam słuchawki na uszach ;) Lubię tego typu muzykę. 


Years&Years "Eyes Shut", "Ties", "Worship", "Take Shelter", "Border" - czyli moje chyba największe odkrycie muzyczne ostatnich tygodni, a może i nawet miesięcy. Poza znanymi większości utworami, które są puszczane w radiu i emitowane w telewizji takimi jak "King", "Shine" i "Desire", pokochałam szczególnie te 5, których możecie posłuchać wyżej. Uważam, że cała twórczość chłopaków jest godna polecenia! Są po prostu genialni. 

Tak wyglądał mój październik, uważam, że pod względem kulturalnym był całkiem udany ;)

poniedziałek, 2 listopada 2015

Pudełko z Programu Nowości i skromne zakupy października

Wiem, że lubicie posty z nowościami i z pudełkami z Rossmanna także dzisiaj 2w1, zapraszam ;)


Na początek mój uniwersalny zestaw z nowościami, które w najbliższych tygodniach znajdziecie na półkach w Rossmannie:

* Nivea antyperspirant w sprayu dla mężczyzn (10,99 zł) 
* Evree Revita Perilla liftingujący olejek do twarzy i szyi (29,99 zł)
* Bolsius Creations kominek ceramiczny (19,99 zł)
* Evree Revita Perilla liftingujący krem do twarzy +40 (29,99 zł)
* Bolsius Creations Balance Mix płatki zapachowe (9,99 zł)
* For Your Beauty silikonowa myjka do twarzy (4,99 zł)
* Himalaya Herbals nabłyszczający ziołowy balsam do ust (7,99 zł)
* Adam's Fitness Food Energy Bar baton z jagodami Goji (6,99 zł)

Biorąc pod uwagę, że jest to zestaw uniwersalny trafiło się również coś dla Patryka (antyperspirant) i dla mamy (krem Evree). Olejek do twarzy z tej samej serii zostawię dla siebie i z chęcią go przetestuje. Mam nadzieję, że dorówna innym tak wychwalanym olejkom Evree, których jeszcze nie miałam okazji testować ;)
Niektórych zapewne ucieszy fakt, że do Rossmanna zawita marka Himalaya, a mnie osobiście cieszy nowy kominek i zapachowe płatki. Oprócz tych, które mi się trafiły (Velvet Rose, Sandalwood i French Lavender) do wyboru będzie jeszcze całkiem spora gama zapachów, a przystępna cena tylko zachęca do zakupu. Płatki można ze sobą mieszać, co również jest bardzo ciekawą opcją.
Jeśli chodzi o silikonową myjkę to miałam kiedyś identyczną z Avonu i średnio mi się sprawdziła, może z tą będzie mi się lepiej współpracowało ;) 
Jedyne czego (jak na razie) z mojego zestawu nie mogę Wam polecić to baton, który jest twardy, mało apetyczny i zdecydowanie niewarty 7 zł. 


W październiku nie szalałam z zakupami, kupiłam jedynie produkty, których potrzebowałam i jestem z siebie zadowolona ;) Mam nadzieję, że w listopadzie będzie podobnie. Staram się ogarnąć swoje zapasy, zrobiłam już małą selekcję i spora część produktów pójdzie na sprzedaż, kolejna na ewentualne rozdanie. Wykańczam również pootwierane produkty, ale z projektem denko wstrzymam się do końca listopada. 


W Rossmannie zaopatrzyłam się w antyperspirant Garniera, aloesowy płyn Facelle i dwa delikatne szampony: Isana z mocznikiem i nawilżająca Alterra z granatem


Mimo, że kosmetyczna gazetka z Biedronki na początku mocno mnie kusiła i miałam na oku całkiem sporą część produktów w ostateczności się powstrzymałam i kupiłam tylko: peeling gruboziarnisty z Lirene, żel oczyszczający z Under Twenty i maszynkę z wymiennymi ostrzami z Venus. Może to głupie, że pokazuję Wam maszynkę do golenia, ale jest to mój drugi egzemplarz i uważam, że jest godna polecenia :)


W Avonie dla siebie zamówiłam tylko dwa lakiery szaro-nudziakowe, a zestaw z Planet Spa odżywcze masło do ciała z masłem shea i maseczkę z tej samej serii dostałam z programu dla konsultantek.  

Jak widzicie całkiem skromnie, ale konkretnie ;) Napiszcie mi jak było u Was ;)

środa, 21 października 2015

Co nowego w pielęgnacji twarzy? || Szczoteczka Rival de Loop, żel do mycia twarzy i demakijażu oczu Isana

Uwielbiam nowości, szczególnie jeśli chodzi o pielęgnację całego ciała. Czasami zdarza mi się wracać do produktów, które wcześniej świetnie się u mnie sprawdziły i które szczerze polubiłam, ale zazwyczaj kończąc jeden kosmetyk sięgam po inny w celu wypróbowania czegoś nowego. Dzisiaj skupię się na nowościach w pielęgnacji twarzy, które od kilku tygodni namiętnie testuje i o których mam już wyrobione zdanie. 

Pierwszym produktem jest elektryczna szczoteczka do oczyszczania twarzy Rival de Loop zasilana dwiema bateriami, które są dołączone do opakowania. W skład zestawu wchodzą 4 wymienne głowice2 normalne szczoteczki (białe) i 2 miękkie przeznaczone dla skóry wrażliwej (jaśniejsze/transparentne). Włosie nasadek jest miękkie i bardzo przyjemne w dotyku, nawet przy białych końcówkach jest delikatne i nieszkodliwe dla skóry. Sama szczoteczka wygodnie leży w dłoni, jest praktyczna i bajecznie prosta w użyciu. Posiada tylko jeden przycisk i jest to "on" i "off", pracuje na jednym trybie prędkości, ale jest on idealnie dopasowany, ani za szybki, ani zbyt powolny. Założone głowice dobrze się trzymają, nie luzują się podczas używania i co ważne równie wygodnie i szybko można je umyć. Wystarczy odrobina żelu lub mydła i woda, a końcówki są gotowe do kolejnego użycia. Dodatkowo zajmuje mało miejsca, dzięki etui nie kurzy się i możemy ją przechowywać gdzie tylko chcemy nie ważne czy jest to szafka, szuflada, półka czy kosmetyczka, prezentuje się schludnie i elegancko.


Szczoteczkę kupimy w Rossmannie w cenie 39,99 zł, a wymienne wkłady za 9,99 zł, co moim zdaniem jest bardzo przystępna cena. Jak pewnie same dobrze wiecie obecnie sporo marek wprowadza tego typu produkty na rynek, nawet Biedronka jakiś czas temu miała w swojej ofercie podobny przyrząd. Nie wiem jak sprawdza się Biedronkowa wersja, ale ja jestem zadowolona z oferty Rossmanna i na razie nie zamierzam szukać zamiennika. Poza tym nie ma co czekać, lepiej skoczyć do Rossmanna kupić tanio dobrej jakości produkt i nie martwić się gdy będziemy potrzebować zamiennych wkładów, bo w tym przypadku będą one dla nas łatwo dostępne.


Szczoteczki zazwyczaj używam wieczorem, bo przy porannej toalecie nie mam czasu na nic i bardzo się spieszę. Wieczorem natomiast mogę sobie pozwolić, aby bardziej dopieścić swoją skórę ;) Mam cerę mieszaną w kierunku suchej i najczęściej sięgam po końcówkę przeznaczoną dla skóry wrażliwej, która jest delikatniejsza i mniej inwazyjna. Co kilka dni stawiam na białą głowicę w celu jeszcze większego i dogłębniejszego oczyszczenia skóry. Ostatnio najczęściej stosuję żel o którym opowiem Wam niżej i który świetnie współgra ze szczoteczką, ale czasami sięgam również po emulsję micelarną z Cetaphilu, oraz peeling z Ziaji z serii liście manuka i również wtedy posilam się szczoteczką.


Podczas pierwszego użycia elektrycznego przyrządu, pierwsze na co zwróciłam uwagę to to że jest bardzo miły w użyciu. Idealnie się sprawdza nie tylko w kwestii oczyszczania, ale także w masażu twarzySzczoteczka eliminuje również nadmiar sebum i pozostałości kosmetyków, pozostawia skórę elastyczną i gotową do dalszych zabiegów pielęgnacyjnych. Głowice przyjemnie masują skórę dzięki czemu żel dociera głębiej, a krem użyty po zabiegu oczyszczania szybciej się wchłania, oraz dogłębniej nawilża, co zauważyłam już po pierwszej aplikacji i co mnie bardzo ucieszyło. Skóra po elektrycznym masażu jest niesamowicie miękka i gładka w dotyku, jest również rozświetlona i pozbawiona suchych skórek, oraz jej powierzchnia dokładnie wyrównana.  


Jest to zdecydowanie produkt, który długo nam posłuży, możemy go również używać na spółkę z mamą, siostrą, współlokatorką, a nawet z chłopakiem dzięki zamiennym końcówkom ;) Pierwszy raz mam styczność z elektryczną szczoteczką, wcześniej używałam tylko takiej mechanicznej, również pochodzącej z Rossmanna, ale tamta w porównaniu z tą nie ma szans ;)


Podsumowując: jestem bardzo zadowolona, że moja pielęgnacja wkroczyła na wyższy poziom dzięki szczoteczce Rival de Loop. Nie używam jej codziennie, ale za każdym razem gdy po nią sięgam jestem zadowolona z efektów. Skóra poza tym, że jest dogłębnie oczyszczona, promienieje i czerpie znacznie więcej z właściwości kremów to jej stan trochę się poprawił, a przebarwienia delikatnie się rozjaśniły. Zgadzam się ze wszystkim o czym wspomina producent i o czym możecie poczytać na zdjęciu wyżej. Nie widzę minusów w jej stosowaniu i nie zamierzam rezygnować z jej stosowania ;)


Drugim produktem który jakiś czas temu zagościł w mojej łazience jest żel do mycia twarzy i demakijażu oczu marki Isana Young. Jest to nowa linia kosmetyków, której bazę stanowi marka Synergen. Isana Young stopniowo będzie rozszerzać swoją ofertę aż w końcu całkowicie ją zastąpi i wyprze Synergen, a kosmetyki w ramach marki będą bardziej udoskonalane. Żel znajdziemy oczywiście tylko w Rossmannie, a jego cena to 7,49 zł za 150 ml, czyli całkiem kusząca. 
Produkt znajduje się w miękkiej i wygodnej w użyciu tubce, jego konsystencja jest gęsta, żelowa i przeźroczysta. Żel pachnie przyjemnie i nie drażni mnie jego zapach. Jest to słodka, a zarazem rześka i umilająca stosowanie woń. Dla zainteresowanych: jest to produkt wegański ;) 


Żel ma za zadanie usunąć zanieczyszczenia i pozostałości po makijażu. Producent również obiecuje, że jest na tyle delikatny i dokładny, aby pozbyć się makijażu oczu nie powodując przy tym ich podrażnienia. Przeznaczony jest dla skóry mieszanej i normalnej. Jak na razie brzmi dobrze i w sumie mogę się zgodzić z zapewnieniami producenta. Często sięgam po żel gdy mam lenia i nie mam ochoty bawić się w waciki i płyn micelarny. Zmywam cały makijaż za jego pomocą i w tej kwestii sprawdza się zadowalająco. Usuwa ślady kosmetyków w takim stopniu, że po późniejszym użyciu toniku, wacik pozostaje czysty. Nie szczypie w oczy co dla mnie jest dodatkowym plusem. Dzięki temu, że ma gęstą konsystencję, jest wydajny, wystarczy na prawdę odrobina do dokładnego umycia twarzy i szyi. Warto również wspomnieć, że w kontakcie z wodą się nie pieni, ale mi w żaden sposób to nie przeszkadza, gładko i delikatnie sunie po skórze.
Niestety, żeby nie było aż tak kolorowo ma również swoje minusy...

Pewnie niejedna z Was tak jak ja przyczepiłaby się do składu żelu (niestety nie dałam rady go uchwycić na zdjęciu). Na 4 miejscu w składzie znajdziemy Alcohol Denat, który na dłuższą metę może wysuszać skórę. Tak właśnie jest w moim przypadku. Nie mogę używać żelu dwa razy dziennie ponieważ dla mojej cery jest to zdecydowanie za często. Sięgam po niego średnio co drugi dzień, chociaż niestety uczucie ściągnięcia skóry towarzyszy mi po każdym myciu. Bardzo tego nie lubię i staram się wystrzegać tego typu produktów.   

Podsumowując: jeśli chodzi o działanie żelu w kwestii oczyszczania i demakijażu twarzy to nie mogę mu nic zarzucić. Natomiast jeśli chodzi o wpływ produktu na skórę niestety jest trochę gorzej. Dla bardzo wrażliwej i delikatnej cery może okazać się za bardzo inwazyjny i zbyt mocny w działaniu. 


Ostatecznie podsumowując oba produkty bardziej zadowolona jestem z działania elektrycznej szczoteczki, nie umniejszając przy tym zalet żelu Isana Young, który w działaniu sprawdza się dobrze, ale nie nadaje się dla mnie do codziennego stosowania.  

Mam nadzieję, że dostatecznie wyczerpałam temat i że odpowiedziałam na wszystkie nurtujące Was pytania. Jeśli o czymś zapomniałam to piszcie w komentarzach i koniecznie podzielcie się ze mną swoją opinią ;)