piątek, 10 lipca 2015

Nowości czerwca część 2 - gdzie najlepiej zamówić zestaw chińskich pędzli.

Pod koniec czerwca pokazywałam Wam już część nowości jakie zasiliły moje zapasy - TUTAJ. Łupy z poprzedniego posta są zdecydowanie ciekawsze niż te dzisiejsze, ale może i w tym haul'u coś Was zainteresuje ;)
Nie jest tego dużo, ponieważ obecnie bardzo się pilnuje jeśli chodzi o zakupy i jak na razie całkiem dobrze mi to wychodzi ;)


Na Instagramie (dokładnie TUTAJ) pokazywałam Wam już zestaw chińskich pędzli jaki sobie zamówiłam. Dużo osób było zainteresowanych gdzie kupiłam swoje pędzle. Zamówienie złożyłam na stronie CNDirect (aukcja z pędzelkami TUTAJ) i wybrałam złote trzonki, bo te najbardziej mi się spodobały. Zestaw pędzli na które się zdecydowałam kosztuje tam niecałe 28 zł, a z przesyłką zapłaciłam za nie około 37 zł. Te same pędzle znajdziemy na różnych tego typu stronach, ale warto porównać sobie ceny. Np. na SheIn (dawne Sheinside) ten sam zestaw kosztuje 68 zł, a przesyłka drugi raz tyle, wątpię, aby te droższe pędzle były lepiej wykonane itp., bo nadal są to chińskie produkty. Dlatego moim zdaniem nie warto przepłacać. Znajdziecie je pewnie również na Allegro, ale jak kiedyś sama sprawdzałam tam aukcje ceny były czasami kosmicznie nie do zaakceptowania.
Zamówienie opłaciłam poprzez konto PayPal, bo niestety zwykłe przelewy nie wchodzą w grę, przynajmniej z tego co się orientuję. Warto również wspomnieć, że czekałam równe 2 tygodnie na paczuszkę, więc nie tak długo jeśli chodzi o chińskie stronki. 

Przechodząc do samych pędzli to jak na razie jestem z nich zadowolona. Jedyne co niemile mnie zaskoczyło to ich zapach, ale obecnie już prawie go nie czuć ;)
Jak za tą cenę uważam, że są całkiem nieźle wykonane, włosie jest mięciutkie, jak na razie nie wypada, trzonki wygodnie leżą w dłoni, a komfort malowania jest bardzo przyjemny. Jak widzicie na zdjęciu małe pędzle są odwzorowaniem dużych i wcale mi nie przeszkadza to że wszystkie są do siebie bardzo podobne ;) Nie jestem mistrzynią makijażu, więc jak na razie takie pędzelki w zupełności mi wystarczą, tym bardziej, że dla każdego z nich można znaleźć jakieś zastosowanie ;)


Załapałam się również do przetestowania emulsji micelarnej do codziennego mycia i pielęgnacji skóry wrażliwej marki Cetaphil. Jestem bardzo zadowolona z tego faktu ponieważ od dawna chciałam wypróbować produkty tej marki. Jak na razie użyłam jej kilka razy i jestem bardzo zadowolona, oby tak dalej ;)


Jedyny zakup w tym miesiącu jaki poczyniłam w Rossmannie to rozświetlacz w ciepłym odcieniu z Lovely w wersji Gold. Odkąd pojawił się w sprzedaży masa dziewczyn zaczęła go wychwalać i porównywać do kultowego rozświetlacza Mary Lou Manizer z The Balm. Miałam w planach jego zakup już wtedy gdy pojawił się na rynku, ale nigdy nie mogłam na niego trafić w Rossmannie, gdy w końcu pewnego dnia znalazłam go na półce nie wahałam się ani chwili. Uważam, że był to na prawdę świetny zakup i obecnie podzielam wszystkie zachwyty na jego temat ;)


Mimo tego, że w Biedronce jakiś czas temu pojawiła się nowa gazetka z ofertą kosmetyczną, obiecałam sobie, że na nic się nie skuszę i dotrzymałam słowa, które sobie dałam ;) Jestem z siebie dumna, ponieważ same wiecie jak wyglądają moje zapasy i niczego tak na prawdę nie potrzebuję.
Natomiast jeszcze przed tą promocją skusiłam się na 2 produkty, pierwszy z nich to płyn do kąpieli z Luksji o zapachu jagodowej muffinki. Pachnie cudownie, tak jak i mój poprzedni płyn z Luksji o zapachu karmelowych wafli, mmm ;)
Drugi produkt to płyn do płukania jamy ustnej Golgate Plax. Nie specjalnie mi "posmakował", ale płyn to płyn.


W Avonie złożyłam dwa małe zamówienia i skusiłam się na kilka drobiazgów, między innymi na żel pod prysznic o zapachu granatu i słodkich migdałów, a balsam do ciała z serii Little Black Dress otrzymałam z programu dla konsultantek. Może kiedyś doczeka się swojej kolejki ;D


Zamówiłam także 3 papierowe pilniczki, bo bez tego ani rusz, wodoodporny balsam ochronny do ust z SPF 30 i lakier z serii Color Trend w kolorze Juicy, który zaprezentuję Wam w pełnej okazałości w następnym tygodniu ;) 
Największym rozczarowaniem i bublem miesiąca okazał się pędzel kabuki również z Avonu. Posiadam zestaw pędzli tej marki od 1,5 roku, regularnie ich używam i jestem z nich zadowolona. Myślałam, że z tym pędzlem będzie podobnie, ale okazał się przeokropnie twardy, szorstki i niemiły w dotyku. Nie użyłam go ani 1 raz i nie zamierzam, ponieważ nie wyobrażam sobie taką "miotłą" rysować twarzy ;/ Pędzel kosztował 17 zł czyli połowę wartości całego zestawu chińskich pędzli, koszmar... 

Zaprezentowałam Wam już wszystko co wpadło w moje ręce w czerwcu. Napiszcie mi co Wy ciekawego upolowałyście ostatnio ;)

środa, 8 lipca 2015

Eveline 6w1 odżywka do paznokci nadająca kolor.

Na wstępie chciałabym bardzo bardzo podziękować Dziewczynom, które pod ostatnim postem dodały mi mnóstwa otuchy i wsparcia w związku z moimi obawami. Nawet nie wiecie jakie to dla mnie ważne, że ten blog dla kogoś coś znaczy i że nie tworzę go tylko dla samej siebie. Cieszę się że mam swoje małe miejsce w sieci i że mogłam poznać tak cudowne osoby. Mam nadzieję, że kiedyś będę miała możliwość poznać Was osobiście! Jesteście KOCHANE ;* Dziękuję! 

Mam w planach jeszcze kilka postów, po ich opublikowaniu kolejne pewnie będą się ukazywać trochę rzadziej, a pod koniec miesiąca zniknę na jakiś czas. Muszę sobie poukładać kilka spraw, ale na pewno tu  do Was wrócę ;) 


Dzisiaj chcę Wam opowiedzieć co nieco o produkcie, który mam i testuję od kilku miesięcy i którego już trochę zużyłam, bo połowę buteleczki. Mowa tu o odżywce do paznokci nadającej kolor 6w1 od Eveline.
Kilka razy miałam do czynienia ze sławnymi odżywkami 8w1, 9w1 itp marki Eveline. Niestety przy dłuższym stosowaniu wyrządziły mi więcej szkód niż dobra. Sprawdzały się u mnie gdy używałam ich regularnie, gdy tylko na chwile rezygnowałam z ich stosowania moje paznokcie szybko stawały się kruche i osłabione. Po jakimś czasie zdecydowałam odstawić je całkowicie i wtedy zaczął się dramat. Paznokcie stały się cienkie, zaczęły się łamać i rozdwajać, a ich stan był dużo gorszy niż przed całą kuracją. Nie mogłam ich zapuścić i dużo czasu zajęło mi, aby doprowadzić je do w miarę dobrego stanu. 
Zapewne nie muszę Wam przybliżać tego tematu jeszcze bardziej, bo każda z Was słyszała o tych odżywkach i pewnie część z Was miała również z nimi do czynienia. Wiem, że są osoby u których się świetnie sprawdzają i dają super efekty (np. moja siostra), ale ja osobiście nie mam zamiaru już do nich wracać.
Na szczęście odżywka, którą Wam dzisiaj prezentuje różni się trochę od tych pozostałych, między innymi przez brak formaldehydu w składzie i tym, że nadaje również kolor paznokciom.  


Jak się już domyślacie, chociażby po zdjęciach, nie jest to zwykła odżywka, ponieważ na paznokciach prezentuje się jak normalny lakier do paznokci. Buteleczka jest pojemności 5 ml, zapakowana w pudełeczko zawierające informacje od producenta, oraz skład produktu. Pędzelek jest płaski i wygodny, a sama odżywka ma konsystencję i zapach zwykłego lakieru. Jak już wspominałam wcześniej swój egzemplarz posiadam od kilku miesięcy, dokładniej od lutego, więc jego konsystencja delikatnie już zgęstniała i powoli zaczyna utrudniać aplikację. 
Moja odżywka jest w odcieniu "Rose", w sprzedaży jest również wersja "Nude", oraz "French". Możemy ją znaleźć zapewne w większości drogerii, w Rossmannie kosztuje 8,59 zł


 Przy dwóch warstwach na paznokciach prezentuje się następująco. Na słońcu kolor wygląda na trochę prześwietlony. Niżej możecie zobaczyć jak prezentuje się w cieniu. Zdjęcia robiłam jakoś 2/3 dni po pomalowaniu paznokci więc nie wyglądają już do końca perfekcyjnie. 
Od samego początku odżywkę 6w1 Eveline traktuję jak zwykły lakier. W moim odczuciu odżywka powinna być bardzo delikatna, nie rzucająca się w oczy i nadająca się jako baza pod inny nawierzchniowy lakier. Niestety kolor w/w odżywki nie nadaję się jako baza pod żaden inny (ewentualnie pod zbliżony kolorystycznie róż), ani nawet jako pojedynczy jednowarstwowy produkt. Przy jednej warstwie odżywka nie prezentuje się zachęcająco, smuży i wygląda nieestetycznie. Przy dwóch warstwach uzyskujemy lepsze i bardziej estetyczne krycie. Mimo to można się dopatrzeć prześwitów, dopiero po 3 cienkich warstwach uzyskamy zadowalający (przynajmniej mnie) efekt. Ja zostałam jednak przy dwóch.
Nie zauważyłam na moich paznokciach większych efektów po używaniu odżywki, ale pewnie jest to spowodowane również tym, że używam jej raz na jakiś czas i to w formie lakieru. 


Tutaj możecie poczytać co ma do przekazania nam producent, oraz przyjrzeć się składowi produktu. (Klikając na zdjęcie możecie je powiększyć)
Nie do końca zgodzę się z opisem producenta. Plusem jaki zauważyłam jest na pewno to że lakier całkiem szybko wysycha. Jeśli chodzi o trwałość to jest średni, dość szybko ściera się z końcówek i po czasie pęka, a czasami nawet schodzi płatami.
Sięgam po niego przede wszystkim ze względu na kolor. Jak wiecie lubię delikatne róże, a ten w przeciwieństwie do innych jakie posiadam nie wpada w pastele, jest trochę mocniejszy i bardziej cukierkowy.


Tutaj zdjęcie w cieniu. Na wierzch użyłam dodatkowo utwardzacza do paznokci Bebeauty. Manicure w miarę dobrym stanie wytrzymał jakieś 3 góra 4 dni. Później zaczął odpryskiwać. 

Podsumowując: produkt uważam za dość średni, przede wszystkim dlatego, że nie spełnia moich oczekiwań jakie mam względem odżywek do paznokci. Jako lakier polubiłam go głównie za kolor, trwałość uważam za średnią. Połączenie odżywki i lakieru jest o tyle dobre, że nie potrzebujemy dodatkowej bazy pod nią i jako tako dba o nasze paznokcie.

Sami zdecydujcie czy efekt końcowy Wam się podoba i czy warto wypróbować ten produkt ;)

poniedziałek, 6 lipca 2015

Test duetu Wake Me Up - rozświetlający podkład z witaminą C i maskara z ekstraktem z ogórka.

Witajcie Kochane po krótkiej przerwie ;) Dzisiejszy post miał się pojawić w piątek, ale jakoś nie miałam weny do pisania. Dzisiaj w końcu do mnie wróciła więc zamierzam ją odpowiednio wykorzystać :)

Na początek jednak pozwolę sobie na odrobinę prywaty, jeśli Was to nie interesuje możecie ominąć ten akapit ;) Od jakiegoś czasu poważnie się zastanawiam nad zrobieniem sobie przerwy od blogowania. Nie chodzi o to że mnie to znudziło, po prostu ostatnio dużo się u mnie dzieje, a dokładniej w mojej głowie. Jestem okropnie zmęczona i potrzebuję czasu tylko dla siebie, aby móc go poświęcić na odcięcie się od wszystkiego i robienie czegoś co mnie zrelaksuje i uspokoi. Ubiegły weekend spędziłam prawie całkowicie odcięta od komputera, poza domem z moją rodziną, korzystając z pięknej pogody. Bardzo potrzebowałam tych kilku dni, aby zmienić swoje nastawienie i psychicznie odpocząć od natłoku myśli.
Czuję się trochę zagubiona i sama nie wiem czego dokładnie chcę i potrzebuje. Na pewno chciałabym, aby najbliższe mi osoby były obok mnie. Niestety mój chłopak już 3 miesiąc jest w delegacji, a najlepsza przyjaciółka mieszka w Krakowie i nie możemy się widywać tak często jakbyśmy tego chciały. Zawsze byłam zamknięta w sobie, ale teraz jestem jeszcze bardziej. Dusze w sobie wszystkie emocje i powoli zaczyna mnie to przytłaczać. Od kilku tygodniu mocno się wkręciłam w czytanie, poświęcam temu minimum 1-2 godziny dziennie i zapomniałam już jak bardzo to lubię. Poza tym chciałabym nadrobić trochę filmowych zaległości, wyciszyć się i przenieś myślami w inny świat. Nie pamiętam już kiedy ostatnio poszłam spać przed 1 w nocy i mimo, że okropnie brakuje mi snu, to szkoda mi czasu, żeby spać.
Ciągle się zastanawiam nad przerwą, ale z drugiej strony nie wiem czy potrafiłabym wytrzymać, bez ciągłego robienia zdjęć, przerabiania ich i pisania do Was. Ostatnio zaniedbałam trochę nawet Instagram mimo, że kiedyś potrafiłam go sprawdzać co kilka minut teraz czasami robię to 1 dziennie. Mam zaległości również w komentowaniu Waszych postów (mimo, że staram się je regularnie przeglądać), a nawet odpisywaniu na komentarze pod moimi własnymi wpisami. Muszę się zastanowić co powinnam zmienić, z czego zrezygnować, aby wyszło mi to na dobre...


Dobra koniec tego narzekania i użalania się nad sobą, przechodzę do głównego tematu dzisiejszego wpisu. 
Jak pewnie część z Was wie otrzymałam do przetestowania nowości marki Rimmel w których skład wchodzi rozświetlający podkład z witaminą C i maskara z ekstraktem z ogórka z serii Wake Me Up

Na początku muszę wspomnieć, że jest to pierwszy w historii bloga post dotyczący kolorówki z testem i efektem na mojej twarzy. Bądźcie więc wyrozumiałe jeśli chodzi o zdjęcia, ponieważ nigdy wcześniej nie robiłam tego typu ujęć.


Na pierwszy ogień idzie podkład. Zaczynając od spraw technicznych wybrałam najjaśniejszy odcień czyli 100 Ivory. Jeśli miałyście do czynienia z poprzednią wersją tego podkładu (tak jak ja) to opakowanie jest dokładnie takie samo, czyli szklana buteleczka z wygodnym aplikatorem. Pojemność produktu to 30 ml, posiada również SPF 15.   


Podkład ma odpowiednią konsystencję, nie za gęstą, ani zbyt płynną. Dobrze się rozsmarowuje pędzlem, jak i palcami (z gąbeczką nie próbowałam). Sama nazwa produktu wskazuje, że jest to podkład rozświetlający, posiada on maleńkie drobinki, które pięknie odbijają światło. Dzięki nim nasza skóra wygląda na promienną, rozświetloną i wypoczętą. Ciężko było mi uchwycić ten efekt, ale mam nadzieję, że dostrzeżecie malutkie drobinki na mojej dłoni.
Kolor na białym tle może wydawać się trochę ciemny jak na najjaśniejszy odcień, do mojego koloru skóry ładnie się dopasowuje, ale uważam, że dla typowych bladziochów może okazać się jednak za ciemny.   


Starałam się uchwycić efekt podkładu na skórze, zrobiłam milion prawie identycznych zdjęć i coś tam z nich wybrałam ;)

1 kolumna - czysta buzia bez podkładu
2 kolumna - jedna delikatna warstwa podkładu nałożona pędzlem Hakuro h50s 
3 kolumna - delikatnie przypudrowana twarz pudrem Stay Matte z Rimmela

Jak widać, szczególnie na kości policzkowej fluid pozostawia świetlistą poświatę, która nawet po przypudrowaniu jest delikatnie widoczna. W moim przypadku żaden podkład nie obejdzie się bez przypudrowania, a ten to już szczególnie. 
Jeśli chodzi o efekt na skórze to podkład ładnie wyrównuje koloryt skóry, delikatnie maskuje przebarwienia, nie tworzy efektu maski, wygląda naturalnie, zdrowo i świeżo, a jego efekt możemy stopniować. Na pewno nie jest to podkład, który zakryje wszystkie niedoskonałości skóry i wytrzyma w nienaruszonym stanie od rana do wieczora. Z pomocą korektora i pudru wytrzymuje kilka godzin, nie ściera się ani nie znika w magiczny sposób z twarzy. 
Jest to moim zdaniem bardzo dobry produkt szczególnie latem ponieważ jest lekki i powinien się sprawdzić u dziewczyn/kobiet w każdym wieku. Jednak dla osób, które mają większe problemy z cerą może się okazać za słaby i za mało kryjący. 
   

Teraz pora na drugi produkt czyli tusz z ekstraktem z ogórka w kolorze czarnym. 


Opakowanie produktu jest estetyczne, utrzymane w zielono-pomarańczowych kolorach. Szczoteczka jak widzicie posiada włoski w formie spirali. Opakowanie zawiera 11 ml tuszu, jest on oczywiście w kolorze czarnym i co ciekawe posiada nietypowy zapach. Jak sama nazwa maskary wskazuje zawiera on ekstrakt z ogórka i tak właśnie pachnie. Jeśli mam być szczera ten zapach mi tylko przeszkadza i uważam, że jest zbędny. Mi osobiście się nie podoba i tylko mnie przytłacza podczas malowania rzęs. 

1 zdjęcie - "czyste" rzęsy - jak widzicie moje naturalne rzęsy są proste, krótkie i mało widoczne
2 zdjęcie - 1 delikatna warstwa tuszu
3 zdjęcie - 2 delikatne warstwy tuszu

Przepraszam Was za moje opuchnięte oczy, ale niestety mam z tym problemy odkąd urodził się Dominik... Na zdjęciach mam już malutką ilość rozświetlającego korektora. Obecnie rozglądam się za jakimś dobrym kryjącym, ale jednocześnie rozświetlającym korektorem. Jeśli macie coś godnego uwagi w tej kategorii, to proszę dajcie mi znać w komentarzach! ;)

Jak można zauważyć na zdjęciach maskara daje całkiem naturalny i delikatny efekt. Rzęsy są podkreślone, pogrubione, lecz moim zdaniem za mało podkręcone (mimo wcześniejszego użycia zalotki). Przy drugiej warstwie tuszu przy każdym kolejnym ruchu rzęsy zaczynają być coraz bardziej sklejone i obciążone. Niestety bardzo łatwo jest z nim przesadzić.
Muszę również wspomnieć, że szczoteczka jest dla mnie mało wygodna, ponieważ jestem przyzwyczajona do szczoteczek silikonowych, a ta jest zdecydowanie większa i ciężej się nią manewruje. Muszę się jeszcze nauczyć nią odpowiednio operować, ponieważ obecnie przy nieprecyzyjnym malowaniu brudzi powieki i łatwo się rozmazuje.


Tak prezentuje się całość, podkład + tusz w delikatnym codziennym makijażu i moje zacne selfie ;D Z tego wszystkiego zapomniałam przed zrobieniem zdjęć wykonturować twarz, więc wyglądam jak pyza ;D  

Podsumowując: jeśli miałabym wybrać jeden produkt, z którego jestem bardziej zadowolona, zdecydowanie wybrałabym podkład. Maskara raczej nie zostanie moją ulubioną, przez ciężką aplikację i nie do końca zadowalający efekt końcowy. 

Trochę się rozpisałam, ale mam nadzieję, że przekazałam Wam wszystko co miałam w planach. Jeśli macie jeszcze jakieś pytania piszcie w komentarzach, postaram się odpowiedzieć ;) 

środa, 1 lipca 2015

Perełki czerwca ;)

Kolejny miesiąc za nami, kiedy to zleciało! 
Pora więc na małe podsumowania. Ostatnio było denko, dzisiaj pora na ulubieńców ubiegłego miesiąca ;)


Będzie coś z kolorówki, z zapachów i pielęgnacji całego ciała. W czerwcu upodobałam sobie 8 kosmetyków, które pokrótce Wam niżej przedstawię ;)


Największym odkryciem czerwca zdecydowanie okazał się peeling cukrowo-olejowy z olejem z pestek mango i kokosem z Welllness & Beauty. Chyba nigdy wcześniej nie miałam tak pięknie pachnącego i mocnego w działaniu peelingu. Moim zdaniem jest to na prawdę mocny zdzierak o pięknym owocowym zapachu. Wyróżnia go również świetny skład i dwuwarstwowa struktura; ponieważ dolna warstwa to duże cukrowe kryształki, a górna warstwa to wspomniany w nazwie olej z pestek mango. Razem tworzą świetny duet. Po użyciu peelingu skóra całego ciała jest niesamowicie miękka, gładka i pachnąca. Sam zapach na skórze utrzymuje się przez długi czas, nawet na następny dzień delikatnie można go wyczuć. Dzięki olejkowi skóra jest nawilżona i po wykonaniu peelingu nie musimy już używać żadnych maseł czy balsamów. Jestem bardzo bardzo zadowolona z jego działania i szczerze mogę powiedzieć, że nigdy nie miałam lepszego zdzieraka ;) Muszę również wspomnieć o jednej, ale dość sporej wadzie jaką jest jego wydajność. Produktu użyłam 2 razy na całe ciało i ubyła mi połowa słoiczka, także trochę kiepsko ;|

Drugim świetnym i godnym polecenia produktem jest balsam do rąk z ekstraktem z kwiatów wiśni i kwiatów róży  również z Wellness & Beauty. Pierwsze co go wyróżnia na tle innych kremów to opakowanie wzorowane na kremach do rąk marki L'Occitane, które swoją drogą jest estetyczne i wygodne w użyciu. Sam krem jest lekki w swojej konsystencji i działaniu, ale za to świetnie sprawdza się latem. Zapach balsamu jest kwiatowy, na początku dość intensywny, ale nie duszący czy męczący. Szybko się wchłania, nie pozostawia tłustej, ani lepiącej warstwy, przy czym delikatnie nawilża i koi skórę dłoni. Polubiłam się z tym kremem i tego lata chyba właśnie po niego będę najczęściej sięgać. 


W perełkach musiał się także znaleźć choć jeden produkt do włosów. Mój wybór padł na odżywkę wzmacniającą do włosów suchych, przesuszonych i zniszczonych Oleo Repair z Garniera. Zużyłam jej już ponad połowę opakowania i uważam, że jest świetna! Pięknie wygładza i zmiękcza włosy, sprawia, że są gładkie, lśniące i dociążone. Bardzo lubię po nią sięgać, gdy mam mało czasu, ponieważ nałożona nawet na chwile bardzo dobrze radzi sobie z moją czupryną. Oprócz dobrego działania pięknie pachnie, jest niedroga, ogólnodostępna i zawiera w składzie 3 olejki, może nie w ogromnych ilościach, ale jednak ;) Powinna się sprawdzić na większości włosów, więc jeśli jeszcze nie próbowałyście, to warto!


Teraz pora na coś do stóp, krem-maska 2w1 przeciw rogowaceniu stóp z 30% zawartością mocznika z Lirene. Kupiłam ten krem jeszcze w tamtym roku i w sumie rzadko i nieregularnie po niego sięgałam. Jestem trochę leniwa jeśli chodzi o kremowanie stóp przeznaczonymi do tego kremami, często pozostaje jedynie przy użyciu zwykłego balsamu, którego używam do całego ciała. Jednak ostatnio moje stopy zrobiły się bardziej wymagające i przy regularnym przynajmniej kilkudniowym używaniu maski z Lirene ich stan się o niebo poprawił! Kremu używam na noc nakładając i wmasowując grubszą jego warstwę po czym nakładam skarpetki. Rano moje stopy są nawilżone, gładkie i miękkie. 
Warto zadbać o stopy i poświęcić im trochę uwagi szczególnie gdy na zewnątrz robi się ciepło i częściej odkrywamy tą część ciała. Obecnie możecie znaleźć ten krem w Biedronce za 10 zł czyli o kilka złoty taniej niż np. w Rossmannie, także polecam się zaopatrzyć ;)


Latem nie lubię mocnych i duszących zapachów, dlatego często sięgam po lekkie mgiełki. W tym miesiącu najczęściej używałam jaśminowej mgiełki z Avonu i mgiełki z Playboya. Pierwsza z nich jest kwiatowa i mocno wyczuwalna (przynajmniej na początku), druga natomiast jest bardzo słodka i dziewczęca. Jak wiadomo mgiełki nie utrzymują się tak długo jak perfumy, ale bez problemu możemy się nimi psikać nawet kilka razy w ciągu dnia. Zapach jest na tyle lekki, że nie sprawia to żadnych problemów. Tego lata na pewno będą  u mnie królować te dwie panie :)


Na koniec coś z kolorówki; borówkowe masełko do ust z Nivea, o którym wspominałam Wam ostatnio w aktualnej pielęgnacji mojej twarzy, oraz tusz do rzęs Lash Sensational z Maybelline. Masełko jak już wiecie zazwyczaj stosuję na noc, nakładając jego grubszą warstwę i pozostawiając do wchłonięcia. Nie przeszkadza mi wtedy metoda jego aplikacji, a moje usta bardzo się z nim polubiły. Rano zawsze są miękkie, gładkie, bez popękanych czy suchych skórek.
Tusz z Maybelline bardzo mile mnie zaskoczył. Mimo swojej mokrej konsystencji (która w tym przypadku nie jest czymś złym) świetnie rozdziela, wydłuża i delikatnie pogrubia rzęsy. Nadal jestem w fazie testowania tuszu, ale na razie mam o nim jak najlepsze zdanie. Wystarczy jedna warstwa do uzyskania zadowalającego mnie efektu, na tych ZDJĘCIACH możecie zobaczyć efekt właśnie po 1 warstwie tuszu. Jak widać na prawym oku prezentuje się lepiej, ale już tak mam, że rzęsy na jednym oku są ładniejsze i mniej wymagające. Mimo to, niżej jeszcze efekt z bliska na lewym oku również po 1 warstwie:


Może kiedyś zrobię jego osobną recenzję i pokażę Wam z bliska i dokładnie jak sobie radzi ;)

Znacie moich ulubieńców? Skusiłam Was na zakup, któregoś z nich? ;))